piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział XI

:)

"Módl się. Mód się, by wszystko było 

dobrze."

 

Co być powiedział, gdybyś wiedział, że mnie już nie ma ? Nie, inaczej. Co byś zrobił ? Płakał czy może się cieszył ? Nie wiesz. Nie chcesz o tym myśleć, tak ? Ja sądzę, że dobrze wiesz tylko nie chcesz się przyznać. A może naprawdę nie wiesz ? Powiem ci co ja bym zrobiła. Płakałabym. Nie. Wyłabym, lepiej. Jesteś cząstką mnie. Nie mogę bez ciebie żyć. Powiesz: "Nie kłam, odnalazłabyś się." Nie sądzę, mówię. Cóż, ja wiem lepiej co by się ze mną działo bez ciebie. Przecież, kocham cię i to nigdy się nie zmieni. Skąd mam wiedzieć czy ty naprawdę mnie kochasz. Nie wiem. Mogę się jedynie domyślać. Ty możesz mi mówić, możesz mi to okazywać, ale ja nigdy nie mogę być tego w stu procentach pewna. Bo miłość jest ulotna. A może miłości wcale nie ma ? Nie, nie mogę tak myśleć. Trzeba się oszukiwać. Tak, masz rację. Trzeba się oszukiwać, bo bez miłości nie ma życia. Przynajmniej mojego. Każdego dnia się zastanawiam czy będziesz mnie kochał tak do końca, bez końca. Za każdym razem przychodzi do mnie ta niechciana myśl: "przestanie cie kochać. Miłości nie ma." Eh.. ale jest i ta dobra myśl, że jednak może odejdzie, lecz nigdy nie przestanie kochać. Oszukujmy się. 

Pierwszy wchodzi mój ojciec. Jak zawsze ma na sobie marynarkę i dżinsowe spodnie. Potargane blond loki spadają mu na czoło. Postarzał się, lecz jego błękitne oczy jak zawsze błyszczą. Uśmiecha się i jakby nigdy nic przytula mnie na przywitanie. Jednak ja go nie obejmuję. Nie chce. Czuje do niego odrazę za to co zrobił. Ale tak naprawdę to czego ja chcę ? Żeby już do końca życia się nie uśmiechnął ? Żeby na każdym kroku pamiętał o mamie ? Taka prawda, jej już nie ma. 
Za nim podąża kobieta po czterdziestce. Ma piękne proste włosy w kolorze kruczej czerni. Wielkie czerwone usta śmieją się, a zielone oczy, podobnie jak u mojego ojca, błyszczą. Ubrana jest w jasnofioletową sukienkę na ramiączkach od Chanel - to Abla. Trzyma na rękach malutką dziewczynkę. Jest tak śliczna, że nie mogę oderwać od niej wzroku. Ma niebieskie oczka, kruczoczarne loczki i czerwone usteczka. - Dżamila. Za nimi idzie dwójka rodzeństwa. Hana jest bardzo podobna do matki i ma około szesnaście lat. Obok niej podąża Amir. Dobrze zbudowany dziewiętnastolatek o ciemnej cerze, jak Hana i Abla. Jest nieziemsko przystojny. Mogłabym nawet powiedzieć, że przystojniejszy od Kacpra. 
- kochanie, poznaj proszę Able, moją żonę, Hane i Amira, oraz Dżamile, moją córeczkę. - wskazuje na każdego z osobna, uśmiecham się lekko. Amir puszcza do mnie oczko, na co ja odwracam wzrok. Hana przeszywa mnie swoim wzrokiem, aż boli. Gdy tylko zauważa Kacpra stojącego za mną, cała się rozpromienia. Uśmiecha się do niego, czemu żaden chłopak, by się nie oparł. Jednak nie Kacper, on nie jest wszyscy. Obejmuje mnie w talii jedną ręką i całuje w policzek. 
- że niby z nią ?! Nie stać cię na nic lepszego ?! - mówi Hana z nienawiścią. 
- Hana, uspokój się. - wcina się Abla. 
- miej dobre kontakty z Lili, zamieszkamy tutaj, przecież wiesz. - informuje mój ojciec.
- że co ?! - teraz to ja krzyczę.
*** Dwa miesiące później.

Hana jest jeszcze bardziej nieznośna niż się spodziewałam. Nienawidzi mnie. Ciągle uprzykrza mi życie swoimi tekstami na temat Kacpra. Nie zwracam już na to najmniejszej uwagi. Zachowuję się tak jakby jej nie było. Czy dobrze postępuję ? Nie wiem.
Nie miałam ataku już od przeszło dwóch miesięcy. Głosy w głowie czasami się pojawiają, a lęki są każdej nocy ale daję sobie radę i z nimi.Wszyscy mówią, że jest dobrze. Ale nie jest. Wcale nie jest. Nikt nie chce widzieć tego co się ze mną dzieje. Nikt. Nauczyciele, tata, nawet moja przyszywana mamusia, Kacper też nie chce tego widzieć. Mam takie jedno marzenie. Każdy ma marzenia. Może inne niż ja, ale ja mam swoje. Jedno piękne marzenie, marzenie, by na parę dni, godzin, na pare tygodni, stać się nieżywą. Widzieć z góry jak na moją śmierć reagują inni. Patrzeć jak płaczą, czy jak się cieszą. Potem wrócić i wiedzieć kto jest moim prawdziwym przyjacielem, a kto jest kłamcą. Może nie będę chciała już wracać ? Może okaże się, że tam gdzie trafię będzie lepiej ? Że nie będzie ataków, ani głosów. Tak, chcę tego. Pragnę, by moje marzenie się spełniło.

Słyszę budzik i natychmiast siadam na łóżku. Trze oczy i czekam, aż przyzwyczają się do światła. Nie chce wychodzić z pokoju. Tylko tutaj czuje się bezpieczna. Pragnę samotności. A może nie ? Nie wiem. Nic już nie wiem. Patrzę na regał z książkami i zastanawiam się jak to możliwe, że kupiłam i przeczytałam 1448 książek. Co do jednej. Każda z nich okazała się fascynująca. Od tomów Pretty Little Lairs po Istoty Chaosu. Każda z tych książek jest tak różna, a za razem tak bardzo do siebie podobna. Książka jest to magia, której zaklęcie jest w każdym słowie. Tworzy osobny świat, osobną hierarchię wartości.
KSIĘŻNICZKO.
Słyszę.
KSIĘŻNICZKO, ZNIKNIJ.
Nagle przeszywa mnie paraliżujący lęk.Staje wyprostowana i wybiegam z pokoju. Z dołu słyszę odgłosy rozmowy. Postanawiam wrócić do pokoju i się przebrać, a dopiero potem zejść na dół.
Wchodząc do garderoby, zapalam światło i widzę multimum ciuchów. Na przeciw mnie znajduje się olbrzymie lustro, w jednym z rogów jest przebieralnia, a reszta to półki z ubraniami. Jedna ze ścian jest w całości pokryta butami. Na środku znajdują się trzy regały z wieszakami, a na nich wiszą sukienki, aż po swetry i koszule.
Wybieram miętowe, obcisłe spodnie i szarą koszulkę z trzy-czwartym rękawem, po czym znikam w przebieralni. Ubierając się dostrzegam na mojej twarzy sińce pod oczami i zaczerwienione gałki oczne - tak jakbym była na kacu. Moje włosy są matowe i zniszczone, a twarz jakby w grymasie. Na całym ciele dostrzegam gęsią skórkę, choć wcale nie jest mi zimno. Coś znowu jest nie tak.
Ubrana wychodzę, nie zakładając jeszcze butów. Zasiadam do toaletki i zabieram się do makijażu. Robię subtelne kreski na górnych powiekach eye linerem, oraz obficie maluje rzęsy, podkładem staram się zamaskować niedoskonałości oraz cienie pod oczami, co mi wychodzi. Włosy czeszę i pryskam uodparniającą mgiełką, spinając je w dużego koka na czubku głowy. Jednak nic nie mogę zrobić z czerwonymi oczyma.
Puk puk puk. 
- mogę wejść ? - słyszę z korytarza męski głos. 
Drzwi otwierają się zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, w progu staje Adam. Jego blond włosy są jak zwykle w uroczym nieładzie, błękitne oczy błyszczą, jak zawsze, a usta uśmiechają się promiennie. Ma na sobie zwężane szare spodnie, zieloną koszule w kratę i czarne trampki. Siada na fotelu przy oknie i wpatruje się we mnie, a ja w niego. 
- cz-cześć. - mówię. Nie rozmawialiśmy ze sobą, odkąd wprowadził się do nas ojciec z rodzinką. Nie często bywa w domu, ja również. Najczęściej to mijamy się w drzwiach i przechodząc, spuszczamy wzrok. Adam dostał się na studia w swojej wymażonej uczelni -   Bjørknes College. Przez to ma jeszcze mniej czau dla rodziny i przyjaciół. Wcześniej bywał z nami na wypadach nad morze, czy na namiotach, wyjeżdżał z nami na wieś i jeździł ze mną na wakacje do Polski. Byliśmy nierozłączni, mówił mi wszystko. Gdy zakochał się w Emili Northuggen, pięknej blondynce o oliwkowych oczach, szczupłej sylwetce i kształtnych ustach, to ja wiedziałam o tym pierwsza i pomogłam mu ją zdobyć. Był to pierwszy poważny związek Adama, miał wtedy siedemnaście lat, a po pół roku, zostawił ją dla jakiejś brunetki, którą poznał na imprezie, byli ze sobą jakieś dwa tygodnie, a Emilia rozczulała się nad nim jeszcze przez kolejny rok. Zawsze jej współczułam, była zapatrzona w Adama jak w obrazek, a on nawet nie chciał na nią spojrzeć po zerwaniu. 
- hej, Lili. Jak u ciebie ? - zapytał. W jego głosie coś się zmieniło. Nie był jak kiedyś, przyjemny, delikatny i z nutą zabawy, tak jakby miał się zaraz roześmiać. Był przyjemny, ale bardzo poważny, uśmiechał się jak kiedyś, lecz widać było, że się zmienił. 
- dobrze. - wiedziałam, że powinnam dopowiedzieć coś jeszcze, ale nie miałam pojęcia co. Jakby jakaś gula urosła mi w gardle i nie pozwalała wyjść słowom. 
- nadal jesteś z Kacprem ? - teraz spochmurniał. 
- t-tak. - odpowiedziałam. - a czemu pytasz ? 
- bo.. jejku, nie wiem jak ci o tym powiedzieć. - spuścił wzrok, a ja wróciłam do kremowania dłoni. - on.. widziałem go wczoraj. 
- gdzie ? - miałam spotkać się z Kacprem wczoraj w parku Vigelanda, ale on, gdy ja nakładałam kurtkę, on zadzwonił i zachrypniętym głosem wyznał, że mama go zatrzymała. To niemożliwe, by pani Margaret, nie pozwoliła mu spotkać się ze mną. Uwielbiała mnie. Wierzyła, że jestem najlepszą rzeczą, jaka spotkała Kacpra w życiu, mówiła mi to otwarcie przy każdym moim przyjściu do niego, nawet jeśli Kacper miałby najważniejszy egzamin w jego życiu i chciałby spotkać się ze mną, pozwoliłaby mu. To było najgorsze jego posunięcie i dzisiaj w szkole miałam z nim o tym porozmawiać. 
- w parku Vigelanda na schodkach przy fontannie. - nigdy tam nie siadał, bo było tam zbyt tłoczno. Wolał usiąść pod drzewem z kocem i całować mnie po szyi. - był.. z dziewczyną. 
- co ? - cała krew zamarzła we mnie. - z kim ? 
- z Juditą Krushbend. - Judita była to dziewczyna, którą wraz z całą grupą poznaliśmy na początku wakacji na plaży. Miała, piękne zgrabne nogi, krótkie brązowe włosy i małą twarz, była śliczniutka i mniej więcej w moim wzroście. - ona.. pocałowała go. A on ją odpędził, jednak wcześniej odwzajemniając pocałunek. Słuchaj Lili, musisz z nim o tym pogadać. To wyglądało tak, jakby on chciał, ale jednak coś mu przeszkodziło. 
Zadzwonił dzwonek do drzwi, a potem usłyszałam kroki i radosny głos Mai. 
- dzięki, że mi powiedziałeś. - wstałam i podeszłam do Adama, który już miał wychodzić. Stałam na palcach i przytuliłam się do brata. - tak bardzo mi ciebie brakowało. 
- mi ciebie też, blondi. - tak na mnie mówił od urodzenia. 
Zbiegłam na dół i zobaczyłam moją przyjaciółkę, siedzącą na sofie, i rozmawiającą z moim tatą. Poznała go kiedyś, gdy przyjechał tutaj na dwa dni. 
- hej Lili. - powiedziała radośnie. - weź się ogarniaj, bo jak zawsze się spóźnimy. 
- okay. - tata posłał mi uśmiech, a potem Abla weszła do salonu. 
- witaj Lilka. - powiedziała z akcentem i uśmiechem na swoich wydatnych ustach. 
- cześć Ab. - mówiłam tak do niej, bo było mi po prostu łatwiej. Polubiłam ją. Nie była taką wstrętną babą, jak ją sobie wyobrażałam. W każdą środę chodziłyśmy razem do mojej ulubionej kawiarni   Tekehtopa Café i jak najlepsze przyjaciółki, popijając kawę i jedząc wyborne ciasteczka, plotkowałyśmy o przystojniakach przechodzących obok naszych stolików i nowościach w świecie gwiazd. Potem robiłyśmy zakupy w moim ulubionym Centrum Handlowym i po 22 byłyśmy w domu. Z powodzeniem zastępowała miejsce mojej mamy, choć wolałabym jednak, by to moja mama - Elizabeth - chodziła ze mną po sklepach i zajmowała najlepsze miejsce w kawiarni. 
Nałożyłam wysokie buty i  kremowy płaszczyk.
- Majka, chodź.! - krzyknęłam i wyszłyśmy.
Do naszego liceum szło się piętnaście minut z mojego domu.
Gdy znalazłyśmy się pod szkołą, jak zawsze, najpierw zaszłyśmy pod murek, do szkolnej palarni, gdzie zawsze była nasza paczka.
- hej, hej. - powiedziałam. Kacper stał oparty o ścianę i dopalał papierosa. Seba i Mateusz śmieli się i gapili na biusty przechodzących uczennic, a Lena gadała przez telefon.
- cześć. - odpowiedzieli wszyscy z entuzjazmem.
Maja przysiadła się do chłopaków i razem z nimi oceniała dziewczyny, a ja poszłam do Kacpra.
- hej. - szepnęłam mu do ucha.
- cześć kotek. - powiedział i dał mi buziaka w usta. Pachniał dymem papierosowym i wodą kolońską. Jego kruczoczarne włosy były lekko postawione, czarne oczy błyszczały, usta były jeszcze bardziej czerwone niż zwykle, a wydatne kości policzkowe, były jeszcze bardziej widoczne. Ubrany był w czarne zwężane spodnie, koszulkę z krótkim rękawem z rysunkiem Małej Syrenki, przerobionej na emo, czarną, skórzaną kurtkę, która była rozpięta i szaro-granatowe air maxy. - przepraszam, że wczoraj..
- mój brat cie widział. - wypaliłam od razu. Jego mina zżędła. Wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać.
- to nie tak.. ona.. - dukał.
- wytłumacz mi to. - mówiłam. Obok nas przeszedł jakiś chłopak, który "niechcący" trącił mnie łokciem.
- bo.. miałem się z nią spotkać, żeby oddała mi pieniądze, które pożyczyłem jej na imprezie, mieliśmy się spotkać w parku, piętnaście minut wcześniej niż z tobą, i przyszła, oddała mi pieniądze, chwilkę porozmawialiśmy i ona.. pocałowała mnie. To było jak grom z jasnego nieba, Lili. Proszę, musisz mnie zrozumieć. Od razu od niej odszedłem. - powiedział jednym tchem. Coś było takiego w nim, że mu wierzyłam, bo mówił prawdę, pożyczył jej pieniądze, w ogóle jej nie znając i mówił też prawdę o tym, że to ona się na niego rzuciła. Wszystko to było prawdą. Ale jednego nie rozumiałam..
- dlaczego potem zadzwoniłeś do mnie i powiedziałeś, że jednak się nie spotkamy ?
- nie mogłem wtedy z nikim rozmawiać. Zrozum mnie. Byłem roztrzęsiony. Tak dziwnie poczuć smak innych ust, niż twoich, Lilka, to nie jest.. przyjemne. - uśmiechnął się nieśmiało i podniósł prawą brew, jak robił zawsze, kiedy się denerwował.
Podeszłam do niego i przytuliłam jak najmocniej potrafiłam. Kochałam go. Cóż poradzić. Być może kłamał, nie wiem. Ale ja mu wierzyłam.
Zadzwonił dzwonek, a wszyscy uczniowie zaczęli pomału wchodzić do szkoły. Kacper chwycił mnie za rękę i oboje pomaszerowaliśmy do szatni. Zdjęłam płaszczyk i zmieniłam moje wysokie buty na czarne vansy. Wyjęłam książki od historii i po drodze złapałam Majkę, z którą miałam właśnie tę lekcję.
- jak jest ? - zapytała.
- a jak ma być ? - zaśmiałam się i uderzyłam ją biodrem w jej biodro. Jakiś chłopak w niebieskiej bluzie zagwizdał, a jego kolega krzyknął "kicie". Posłałam mu buziaka, na co on się uśmiechnął.
Weszłyśmy na pierwsze piętro i skręciłyśmy w prawo, jeszcze parę kroków i znalazłyśmy się przy sali A-24. Spóźniłyśmy się jakieś dwadzieścia minut, więc byłam przygotowana na dziesięciominutową reprimędę na temat spóźniania.
- dzień dobry. - burknęła Majka i usiadłyśmy na trzeciej ławce od ściany, za Victorią Marri i Elwirą Stefanowicz, dwiema najlepiej ubranymi dziewczynami w szkole, przynajmniej tak się im wydawało. Brunetka, czyli Victoria, malowała paznokcie lakierem Chanel na kolor wiśniowy swojej blond przyjaciółce, Elwirze.
- czeeeść. - zapiszczały obydwie. Od samego początku liceum podlizywały się mnie i Majce, uważając nas za boginie szkoły. Z resztą, gdzie by nie spojrzeć, każdy się na nas gapił, byłyśmy zapraszane na wszystkie imprezy, miałyśmy najlepsze miejsca w stołówce i kogo by nie poprosić, zrobiłby dla nas wszystko. Pomyśleć, co potrafią zrobić z innymi Polki.
- świetnie dziś wyglądasz Lilka. - powiedziała Weronika mierząc mnie od stóp do głów. - możesz mi wyjawić sekrety swojego makijażu ?
Prychnęłam z pogardą i usiadłam na swoim miejscu. Majka zaśmiała się złośliwie, a ja jej zawtórowałam.
- cisza ! - wrzasnęła pani Limberg. Była to dość pulchna amerykanka, z czarnymi, długimi włosami, zawsze związanymi w warkocz sięgający jej do bioder, była totalnym bezguściem i nosiła workowate spódnice i sukienki, wcale a wcale nie pasujące do jej figury gruszki. Malowała się bardzo widocznie i w dłoni zawsze trzymała pałeczkę do wskazywania. Nawet jeśli nic nie pokazywała na mapie. Stukała miarowo w blat biurka i mówiła tak cicho, że żeby coś usłyszeć musiała być absolutna cisza w klasie i każdy musiał się przysłuchiwać. - Maju i Liliano, możecie mi, kochaniutkie, wyjaśnić, dlaczego dzień w dzień, spóźniacie się na lekcje historii ?
- hymm.. prze pani, mam mówić szczerze czy tak jak pani chce usłyszeć ? - głos zabrała Maja. Usłyszałam stłumiony śmiech Davida Walkera i Caroliny Perry, siedzących w ostatnich rzędach. Po chwili dołączyły do nich śmiechy reszty klasy. Limberg cała spurpurowiała ze złości, a pałeczkę wygięła tak bardzo, że wystarczyło jeszcze centymetr ją przekrzywić, a pękłaby.
- tak szczerze, to po prostu nie lubimy tej lekcji, a pani chce usłyszeć, że nie słyszymy dzwonka czy jakąś inną brednie. - powiedziałam ze złośliwym uśmiechem patrząc prosto w fiołkowe oczy pani Limberg.
- dosyć ! Przekażę tą wiadomość pani dyrektor ! - teraz już cała klasa się śmiała, a ja kopnęłam Majkę w nogę.
- ty złośnico ! - zaśmiałam się i z udawanym obrzydzeniem patrzyłam na Maję. - ale mamy kłopoty !
Powiedziałam te ostatnie zdanie zbyt głośno i klasa wybuchła jeszcze bardziej gromkim śmiechem.

 ***

Ostatnia lekcja - matematyka. Siedzę na ostatniej ławce przy ścianie i modlę się, żeby ten przeklęty facet nie wziął mnie do tablicy. Siedzę z Fredem Jamsem, chłopakiem, który w tym roku doszedł do naszej szkoły. Jest anglikiem. Ma brązowe, krótkie włosy i zabawny uśmieszek, który prześladuje mnie na każdej lekcji matmy. Nie jest moim typem chłopaka, ale Maja kiedyś tam wspominała, że się jej podoba. 
- patrz, małpa zaraz cie weźmie do tablicy, zobaczysz. - mówię do Freda."Małpa" to przezwisko nauczyciela matematyki, to przez to, że ma strasznie długie ręce i nogi, a bardzo krótki tułów i malutką głowę.
- no nie.. Lilka, wygadałaś. - zawsze, gdy mówię kogo weźmie do tablicy, to się sprawdza. Teraz to Fred będzie musiał za to odpowiadać. 
Po pięciu minutach, w których Ericka Stumberr rozwiązywała przykład na tablicy, mój kolega z ławki został wywołany do odpowiedzi i do tego dostał jedynkę za nieumienie rozdziału i uwagę za pyskowanie do nauczyciela. 
Rozbrzmiał dzwonek i wszyscy wyszli z klasy. Razem z Fredem poszłam do szatni, a tam spotkałam całą moją grupkę. 
- cześć kicia. - przywitał się ze mną Kacper chwytając mnie za ręce i całując w policzek. 
- umówiliśmy się dzisiaj u mnie, ty też wpadniesz ? - zapytała Lena.
- hmm.. jasne, czemu nie. - odparłam. Poczułam na sobie wzrok dwóch przystojnych trzecioklasistów. Posłałam im szeroki uśmiech, a oni wtedy gwizdnęli do mnie. Kacper zgromił ich wzrokiem. 

***
Słyszę pukanie do drzwi i podbiegam, by otworzyć. Co mnie zdziwiło nie stała za nimi ani Majka, ani Kacper, ani nawet Lena. Stał za nimi Mateusz. Mateusz, który jak u mnie bywał to tylko z kolegami, nigdy sam. Nie trzymaliśmy się na tyle blisko, by mógł tu sam przychodzić.
- cześć. - powiedział nie patrząc mi nawet w oczy.
- h-hej. Nie chcę być chamska, ale po co tu przychodzisz ?
- musimy pogadać. - poraz pierwszy spojrzał na mnie. Był bardzo poważny, nigdy go takim nie widziałam.
- okej.. choć na górę.
Wbiegliśmy razem do mojego pokoju i zamykając drzwi wskazałam mu fotel, na którym powinien usiąść.
- to słucham.
- bo.. gadałem z Kacprem. I on mi powiedział, że się przespaliście.. a ty teraz.. no popatrz na swój brzuch. Wypukły, prawda ? - nie sądziłam, że to zauważył. Sama to widziałam i nie miałam okresu już od tych trzech miesięcy, bałam się, okropnie się bałam wyniku testu. Nie chciałam go zrobić sama, a niby komu miałam o tym powiedzieć ?. Chyba zbyt długo milczałam, bo Mateusz zaczął mówić dalej. - mam coś dla ciebie. - z kieszeni swojej obszernej bluzy wyjął małe pudełeczko. Już miałam wybuchnąć śmiechem, ale potem zdałam sobie sprawę, że to chyba najlepsza okazja, by sprawdzić, wykluczyć ciąże.
Stoję nad umywalką w mojej łazience i wpatruję się w test. Jedna kreska, ciągle jedna czerwona kreska. I nic. Nie jestem w ciąży ! Wybiegam z łazienki i przytulam Matiego.
- nie jestem w ciąży ! - krzyczę.
- trzymaj, jeszcze dwa.
Wracam do łazienki i robię drugi. Pojawia się lekko różowa druga kreska. Serce zaczyna mi mocniej bić, a dłonie się trząść. Nie.. to nie możliwe. Robię trzeci test i już teraz pojawiają się dwie WIELKIE CZERWONE KRESKI. Cały świat zamiera, a ja zsuwam się po ścianie i siadam na podłodze. Nie, to nie jest możliwe. Mateusz chyba wyczuwa, że coś jest nie tak i wsuwa mi czwarty test. Robię go i wynik jest taki sam.
- o nie.. - szepcę do siebie. Świat zaczyna wirować, a z moich oczu zaczynają wypływać ciężkie, gorące łzy.
- Lili, wszystko dobrze ? - woła Mateusz. Ale ja nie chcę z nim rozmawiać. Nie chcę z nikim rozmawiać. Chcę zostać sama. Ale teraz już przez kolejne sześć miesięcy nigdy nie zostanę sama.



niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział VIII

Cześć. :) Jestem bardzo zadowolona, że mam stałych czytelników. Mam nadzieję, że was przybędzie i w ogóle. :) Pozdrówki. :* 

 

 

 "Jest tyle sposobów, by umrzeć, 

a tak mało, by żyć."

Idę pustym korytarzem. Słyszę krzyki, słyszę płacz, słyszę szloch. Widzę ból, mnóstwo krwi. Czuję, że ktoś stoi za mną. Blisko, za blisko. Odwracam się ale nikogo nie ma. Słyszę kolejny jęk. Coś karze mi stąd jak najszybciej wyjść. Zaduch panujący tu nie daje mi oddychać. Jest tu ciemno, bardzo ciemno. Tak bardzo, że widzę tylko dwa metry przed sobą. Zdaje się na instynkt i maszeruję do przodu. Natrafiam na jakieś drzwi, za nimi słyszę najgłośniejsze krzyki. Naciskam klamkę pomimo lęku. Jednak coś nie daje mi iść dalej. W środku panuje ból. Sala tortur. Są tu ludzie, dużo ludzi. Wszyscy płaczą, w oczach jednak mają pustkę. Na ścianach wiszą wszystkie narzędzia do zadawania bólu.

Siadam gwałtownie na łóżku i wycieram oczy. Serce bije mi jak oszalałe, jakby chciało uciec.  Rozglądam się po pokoju. Drzwi balkonowe są otwarte, lekki wiatr porusza beżowymi zasłonami. Jest jeszcze ciemno, patrzę na zegar, który wybija trzecią w nocy.
- kotek, co się dzieje ? - pyta zaspany Kacper. Zupełnie zapomniałam o jego obecności.
- miałam zły sen. - przyznaje.
- chodź do mnie. - mówi. Wtulam się w niego i moje serce od razu się uspokaja. Zamykam oczy i jest dobrze. Oddycham jego powietrzem.

Budzę się trzymając się kurczowo Kacpra. On nie śpi już, uśmiecha się smutno, gdy dostrzega, że wstałam.
- dzień dobry. - uśmiecham się i całuje go lekko w policzek.
Milczy przez dłuższą chwilę. Otwiera usta, a potem je zamka i kręci w zamyśleniu głową.
- musimy iść do lekarza. - mówi w końcu.
- co ? O czym ty mówisz ? - pytam i wyrywam się z jego objęć, spadając z łóżka. Nie reaguje na to, tylko patrzy w sufit. Wstaję obolała i siadam u jego stóp.
- do psychiatry. Kotek, to już nie są żarty, z tobą się coś dzieje. - patrząc w górę mówi mi co myśli.
Frustracja narasta we mnie aż w końcu wstaję z łóżka, biorę w ręce flakon z kwiatami i roztrzaskuje o podłogę. Woda rozlewa się, flakon rozpryskuje się na tysiące szklanych kawałków, biorę jeden z nich i rozcinam sobie nim nadgarstek. Upadam na kolana, rozcinając je kawałkami szkła. Łzy same spływają po moich policzkach. Szlocham i obraz przed moimi oczyma zaczyna się rozmywać, lecz ból i złość są takie same. Wpatruje się w Kacpra, który nadal leży wpatrzony w biały sufit. Odwraca nagle głowę i patrzy na mnie pełnymi gniewu oczyma.
- co ty robisz ?! - wrzeszczy z wyrzutem po czym wstaje i podnosi mnie z ziemi jak jakiś worek, rzuca mnie na łóżko, po czym chodzi w te i wewte po pokoju.
Cała pościel przesiąka krwią.

***

Kacper cały dzień chodził wkurzony. Aż w końcu usiadł przy mnie i pół głosem powiedział:
- jedziemy dzisiaj do Norwegii.
Serce zaczęło we mnie kołatać. Ale jak to ? Jak on może tak po prostu zdecydować za mnie ? Mam tu być jeszcze dwa tygodnie...
Miałam wykrzyczeć wszystkie te myśli mu w twarz. Miałam stawiać opór i miałam wygrać. Miałam zostać. Zamiast tego skinęłam tylko z zamkniętymi oczami głową. Coś znowu było nie tak. Czułam jak woda, którą wypiłam rano podchodzi mi do gardła. Zwymiotowałam.
Kacper szybko podstawia mi pod usta miskę po jego śniadaniu. Parę razy jeszcze ciąga mnie do wymiotów ale nie mam czym już zwracać, przecież nic już nie jem.
Patrzy na mnie wystraszony, nic nie mówi, po prostu patrzy.
- jedziemy. - szepce po chwili i za minutę stoi w drzwiach z walizkami.

Oniemiała ledwie stoję na własnych nogach. Ubrana w szary sweter,  koszule z ćwiekami na kołnierzyku, czarne obcisłe spodnie i czarne trampki z koronką. Włosy jak zawsze mam rozpuszczone, lecz tym razem wyprostowane.
Nie zdążyłam się nawet pożegnać. A może to dobrze ? Sama już nie wiem co jest dobre, a co jest tego przeciwieństwem.
- to dla twojego dobra.. - mówi cicho, sam nie jest tego pewien, widzę to w jego oczach. Uśmiecham się smutno i kiwam głową.
Przed domem stoi taksówka. Wiezie nas na dworzec, a pociągiem jedziemy do Gdańska. Za dwie i pół godziny mamy samolot do Oslo. Siadamy na jednej z  ławeczek i zasypiam na ramieniu Kacpra. Oddycha cicho, spokojnie. Parzy na zegar, moje oczy wtedy się zamykają, a umysł ogarnia ciemność.

- wstawaj, kicia. - mówi, budząc mnie. Przecieram lekko oczy i znów zbiera mi się na wymioty. Kacper w ostatnim momencie podstawia mi pod usta reklamówkę, znowu wymiotuje odrobiną wody.
- przepraszam...
- to nie twoja wina. - pociesza mnie. - dasz radę iść sama ?
- jasne.
Kacper wyrzuca reklamówkę do kosza na śmieci. Maszerujemy powoli do miejsca odlotu i zamykając oczy upadam na podłogę, potworny ból brzucha przeszywa mnie w pół. Podnosi mnie powoli i przechodzimy przez bramki. Karzą mi stać, więc próbuje to zrobić. 
Siadamy na ostatnich fotelach, ja oczywiście przy oknie, Kacper obok. Zamykam powieki, opierając się o jego ramie.

Wychodzę i sprawdzam telefon.
3 NIEODEBRANE POŁĄCZENIA OD TATA.
Zastanawiam się co mógł chcieć. Dzwonię.
Jeden sygnał, drugi, trzeci..
- halo ? - słyszę.
- cześć. Co chciałeś ? - pytam chłodnym tonem.
- cześć córciu. - wstrząsa mną gdy tak do mnie mówi. - kiedy będziesz w Norwegii ?
- jestem w Oslo.
- o, to świetnie, czyli za parę minut będziesz w domu ? - pyta z udawanym entuzjazmem.
- możliwe.
- my też jesteśmy w Oslo. Możemy się u was zatrzymać ?
- jasne. - odpowiadam sarkastycznie.
- w takim razie do zobaczenia.
 Wkładam telefon do prawej kieszeni i uśmiecham się wbrew sobie, jestem w moim drugim domu. Kacper łapie mnie za rękę i całuje w czoło. Idąc na parking taksówek podskakuję radośnie jak małe dziecko. On śmieje się ze mnie i po chwile skaczemy oboje.

Otwieram drzwi i widzę salon. Kacper odkłada wszystkie walizki i podchodzi do mnie, by mnie pocałować. Słyszę dzwonek i wzdycham głęboko. Rodzinka tatusia.



niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział VII.

Zacznijmy od tego, że nie mam pojęcia co to jest ten rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba i w ogóle. Zapraszam do komentowania. :) 

 

"Coś mi mówi. 

Ale jeszcze nie wiem co. 

Coś słyszę. 

Ale próbuję to zagłuszyć. 

Coś widzę. 

Ale zamykam oczy. 

Coś czuję. 

Ale nie czuję nic."

    Jak wytłumaczyć pojęcie "szczęście" ? Dla każdego jest to coś innego. Dla pięcioletniego chłopczyka może to być piasek na plaży, lub samochodzik, dla trzynastoletniej dziewczyny może to być pierwsza tubka tuszu do rzęs, dla każdego szczęście jest czymś innym. A czym jest dla mnie ? Czy jest to słońce wyłaniające się zza chmur ? Czy są to krople rosy na liściach brzozy ? Nie sadzę. Szczęście to nie pojęta radość. Gdy to coś widzimy serce zaczyna nam bić mocniej, zaczynają nam wyrastać skrzydła. Gdy tego przy nas nie ma, stajamy się upadłymi aniołami. I jeszcze raz to samo pytanie: "czym jest szczęście dla mnie ?". Na czyj widok serce zaczyna mi bić mocniej ? Na czyj widok chce mi się żyć. Otóż to. Już chyba wszyscy wiedzą.
Otwieram oczy. W miejscu gdzie powinien leżeć teraz Kacper nie ma nic. Pozostało jedynie wgniecenie w poduszce i jego zapach. Zaczynam panikować. Wybiegam z pokoju i szybko kieruję się na dół. Schodząc po schodach, widzę go. Głowę ma schyloną, rękaw podwinięty, w dłoni trzyma to coś. Krew zaczyna mi tężeć w żyłach. Podnosi wzrok. Jego źrenice rozszerzają się, aż w pewnym momencie czerń pokrywa brąz teńczówek. Strzykawka wypada mu z palców. Głowa gwałtownie leci w bok. Zamyka oczy. Nie ma nic. Podbiegam do niego i po turecku siadam naprzeciwko. Chwytam jego zimną dłoń. Serce bije mi coraz szybciej. Narastająca fala histerii i rozgoryczenia pryska niczym bańka mydlana. Oczy zakrywa mi biel. Wszystko zdaje się zagłuszać. Nie słyszę już ludzi bawiących się na plaży, ani mojego przyśpieszonego oddechu. W głowie zapada spokój. 
Pustka. 
Zaczyna mnie to męczyć. Ta cisza zaczyna ciążyć. Staje się jak huk. Huczy mi w głowie ciszą. Z wielkim trudem łapię oddech. Czuję jakby na moje piersi spadł olbrzymi ciężar, przygniatając płuca. Spadam w dół. Lecę. 
Lecę. 
Lecę. 
Jestem już tak nisko, lecz nadal spadam. Uczucia, które przed atakiem mi towarzyszyły, przychodzą znów, lecz ze zdwojoną siłą. 
ON UMARŁ ! 
Krzyczy ten sam, męski głos. Słyszę gardłowy śmiech. 
BECZ, DZIWKO ! TWÓJ KOCHANY NIE ŻYJE ! 
Drę się. Krzyczę w niebogłosy, lecz nikt nie słyszy. Krzyczę głośniej, krzyczę tak długo, aż kończy mi się tlen. Zamykam powieki. 
HA HA HA. I TAK NIE DOTRZYMASZ MU TOWARZYSTWA, NAWET GDYBYŚ CHCIAŁA ! 

Umarłam. Nad sobą widzę Kacpra. Patrzy na mnie z przerażonymi oczami. Źrenice ma już normalnej wielkości, dłonie nie są tak bardzo zimne. Leżę na podłodze, obok mnie leży strzykawka. 
- przepraszam ! - krzyczy. - ja wiem, że to moja wina ! Przepraszam !

Oczyma Kacpra. 

Otworzyłem oczy i przed sobą zobaczyłem miłość mojego życia. Pragnąłem jej tak bardzo jak nikogo nigdy na świecie. Ucałowałem lekko jej obojczyk, po czym wstałem i zszedłem na dół. Wchodząc do kuchni poczułem wszechogarniający mnie głód. Tak wielki, że nie mogłem sobie z nim poradzić. Nie ćpałem już od ponad dwóch tygodni, codziennie borykając się z uzależnieniem. Zacząłem się cały trząść, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że nie wytrzymam. Pognałem szybko do torby i wyciągnąłem z niej strzykawkę i jedyną działkę heroiny, którą zabrałem do Polski. Szybko znalazłem cytrynę i łyżeczkę. Usiadłem na środku salonu, przodem do schodów. Wkułem się za pierwszym razem. Pchnąłem wskazującym palcem pompkę i się zaczęło. Zaczęło działać. Spostrzegam Lilkę stojącą na schodach z twarzą pogrążoną w przerażeniu. Zbyt późno rozumiem jaki błąd popełniłem. Jednak coś ze mną jest nie tak. Podałem sobie za dużą dawkę. HŁOP. I NIC.

Gdy się budzę widzę ją bardzo blisko mnie, patrzącą wprost na mnie niewidzącym wzrokiem. Dość długo musiałem być nieprzytomny. Słońce jest już wysoko w górze. Dotykam jej marmurowej twarzy opuszkami palców. Nie odwraca wzroku, nie rusza się, nie słyszę jej oddechu. Łapię ją za nadgarstek i próbuję wyczuć tętno. Na marne. Próbuję jeszcze raz, nic nie czuję. Przykładam ucho do miejsca serca i dopiero wtedy wyczuwam jakieś pojedyńcze stukania. Raz dwa trzy. Raz dwa.. trzy. Raz.....dwa trzy.
Upada na podłogę z wielkim hukiem. Nim się orientuję co się dzieje leży już bezwładnie na podłodze. Nie mam pojęcia co robić. Wpatruję się w nią z przerażonymi oczami, aż w końcu jej wzrok spoczywa na mnie. Uśmiecha się, jakby nic się nie stało.
- przepraszam ! - krzyczę. - ja wiem, że to moja wina ! Przepraszam !
Zaciska swoimi palcami moją dłoń. Poczułem nagle kojącą falę ciepła.

Znów Lilka. 

Trzęsą mi się ręce, gdy widzę zmartwionego Kacpra przy mnie. Widzę, jak trzęsie się jego dolna warga, a oczy lśnią, zlane łzami.
- kocham cię, nie zapomnij o tym. - szepce. - zawsze będę cię kochał. Zawsze.
- wierzę. - mówię cicho.
Pomaga mi wstać i usiąść na kanapie. Opieram się o jego ramię i się uspokajam.
Siedzimy tak jakiś czas, pogrążeni we własnych myślach.
- jak się czujesz ? - pyta.
- dobrze. - nie kłamię, czuję się, jakbym mogła przenieść cały świat.
- idziemy gdzieś ?
- ok. Chodźmy do Karoliny i Antka na ognisko. - proponuje.
Wstałam szybko i pobiegłam na górę, by się przebrać. Założyłam czarne, króciutkie spodenki, zielono-fioletowo-różową koszule w kratę z ćwiekami na kieszonkach, rękawy podwinęłam tak, by były 3/4, rozpięłam guziki pod biust, pod spodem miałam ozdobny szaro-czarny strój kompielowy. Włosy rozpuściłam i zrobiłam lekkie kreski wokół oczu. Zbiegłam szybciutko na dół, gdzie już czekał na mnie Kacper. Miał na sobie dżinsowe bermudy, biały podkoszulek i czerwono-granatową koszule w kratę, którą rozpiął. Zaśmialiśmy się, gdy zobaczyliśmy podobieństwo naszego ubioru. Zdjął full capa z szafki i założył. Był tak bardzo przystojny, że westchnęłam. Stałam na palcach, by delikatnie musnąć jego usta. Nałożyłam czarne vansy i byłam już gotowa do wyjścia. Kacper wziął mnie za rękę i otworzył drzwi.
W pół godziny byliśmy na miejscu. Słońce już dawno zaszło, a nad nami unosiły się gwiazdy, jak świetliki. Wiatr lekko szumiał wprawiając korony drzew w lekkie machanie. W tle słyszałam szum fal morza, tak jakby był oddalony zaledwie o dwa kroki. Otworzyliśmy furtkę, słysząc już odgłosy zabawy. Grała muzyka, wszyscy śpiewali. Ktoś wybiegł zza domu, po przypatrzeniu się zorientowałam się, że to Mirka, moja dawna przyjaciółka, pomachała mi pospiesznie, śmiejąc się, za nią biegł Kamil, brat bliźniak Michała, z pistoletem na wodę w dłoni. Dogonił  ją i oblał strumieniem wody, po czym chwycił w talii i ucałował w policzek.
Poszliśmy od razu do ogrodu, za domkiem. Poczułam zapach ognia, świeżo skoszonej trawy i słonawą woń morza. Gdy tylko nas dostrzegli, przestali śpiewać, tańczyć, rozmawiać. Na dwie sekundy zapadła martwa cisza. Karolina wpatrywała się we mnie z oczami pełnymi zdziwienia i wielkiej radości, podobnie jak inni. W jednym momencie wszyscy rzucili się na nas.
- LILI ! KACPER ! - usłyszałam jeden chóralny głos.
Zaczęli się z nami witać, przytulać, rozmawiać. Nikt nie wspomniał o atakach, choć wiem, że właśnie o tym myśleli. Przepełniała mnie ogromna fala radości.
- rozbierajcie się ! - dopiero teraz zobaczyłam, iż wszyscy są w strojach kąpielowych. Czym prędzej zrzuciłam z siebie ubranie, pozostawiając czarny stanik w białą koronkę, oraz zrobione w tym samym stylu majtki, wszystko od stroju. Koszule i spodenki rzuciłam na ławkę i sprintem, za wszystkimi, wbiegłam do morza, nurkując. Otworzyłam pod wodą oczy, dostrzegając tylko zielono-niebieską wodę morza. Gdy już brakowało mi powietrza, wyłoniłam się, poczułam dotyk dłoni, na mojej talii. Odwróciłam się i dostrzegłam tą twarz, którą tak bardzo kochałam. Przysunęłam się nieco bliżej, czując doskonale wyrzeźbiony brzuch Kacpra. Chwyciłam dłońmi jego ramiona. Stałam lekko na palcach i pocałowałam namiętnie jego usta. Oddał mi pocałunek, przyciągając jeszcze bliżej, całując szybko, namiętnie, aczkolwiek spokojnie. Czas w okół nas zamarł, istnieliśmy tylko ja i on. Kochaliśmy się bezgranicznie, nie mogąc przeżyć bez siebie. Potrzebowaliśmy się nawzajem, ja mu dawałam życie, on ratował mnie od śmierci. Wniósł w moje życie coś, czego nigdy nie zrozumiem, coś co w końcu uczyniło mnie szczęśliwą. Ale jest jeden haczyk, to coś jest tylko wtedy, kiedy on jest obok, to coś, to on sam.
Oderwał się ode mnie patrząc mi w oczy. Uśmiechnęłam się pragnąc poczuć raz jeszcze smak jego ust. Przytulił się do mnie jeszcze mocniej, oplatając mnie ramionami. Pocałował raz jeszcze, tym razem czulej, powoli.
- chyba powinniśmy już do nich dołączyć, pomyślą, że przyszliśmy tu jedynie dla siebie. - wyszeptał mi do ucha.
Pokiwałam głową z entuzjazmem, tak dawno mi zapomnianym. Zanurkowaliśmy, trzymając się za ręce i płynąc w stronę brzegu.
Usiedliśmy na pniu drzewa, obok Juli i Michała. Karolina, przechodząc podała nam obojgu ręczniki. Owinęłam się jednym z nich, drugi podając dla Kacpra. Podczas gdy inni się bawili ja powoli zasypiałam na ramieniu ukochanego. Byłam okropnie zmęczona dzisiejszym dniem. Poczułam, że nawet popływanie chwile w morzu mnie wykańcza. Moje zdolności fizyczne już nigdy nie będą takie jak były dawniej - niezniszczalne. Potrafiłam przecież godzinami tańczyć. Spędzałam na sali miliony minut z innymi dziewczynami. Robiłam to dla samej siebie, bo to kochałam. Potem już nie miałam na to czasu,  liceum było dla mnie trudnym przejściem. Nie dawałam sobie rady z natłokiem zajęć, więc zrezygnowałam z tańca.
Gdy sen przejął nade mną władzę, poddałam się bezsilna i po prostu usnęłam.
Tej nocy miałam piękny sen. Śniło mi się malutkie dzieciątko, które trzymałam w dłoniach, obok Kacper, wszystko było takie idealne. I takie pozostało do końca snu.

Obudziłam się w nieznanym pokoju. Był on mały, kwadratowy i bardzo przytulny. Ściany pomalowane były na kolor granatowy, przez malutkie okienko wpływał snop światła. W przeciwległym koncie pokoiku stał fotel bujany, na nim zawieszone były moje spodenki i koszula, a niedaleko niego stała niewielka komoda, nad nią znajdowało się lusterko. Leżałam na pojedynczym łóżku, bardzo niskim i starym. Skrzypiało ono przy każdym poruszeniu się, aczkolwiek było nad wyraz wygodne. Pościel w malutkie różowe kwiatki, pachniała świeżością, bez żadnych sprzeczności można było stwierdzić, iż była niedawno uprana. Spałam w samym stroju kąpielowym, włosy miałam już suche, lecz kręciły mi się bardzo okazale, co wcale mi się nie podobało. Wstając, zauważyłam na komodzie czerwoną szczotkę, chwyciłam ją szybko i czesałam nią włosy. Spojrzałam w lustro i nareszcie zobaczyłam w nich siebie. Szczęśliwą dziewczynę. W końcu rozpoznawałam swoją twarz. Gdy wreszcie doprowadziłam swoje włosy do ładu ubrałam spodenki i koszulę. Nie mogłam niestety odnaleźć swoich butów.
Otworzyłam drewniane drzwi. Przeszłam przez korytarz, było w nim ze trzy pokoje. Zeszłam po drewnianych schodkach. W domu było bardzo cicho. Słyszałam jedynie kogoś krzątającego się w kuchni, weszłam tam przystając w drzwiach. Zauważyłam chudą szatynkę o złotych oczach, przygotowującą śniadanie.
- o, nareszcie wstałaś. - wyśpiewała. - siadaj.
Posłuchałam się jej i przysiadłam na jednym z krzeseł. Była to dość duża kuchnia, podobnie jak pokoik, w którym spałam, kwadratowa. Przy ścianach porozstawiane były drewniane szafki, pamiętające zapewne czasy II wojny światowej, lecz bardzo zadbane. Siedziałam przy drewnianym, niedużym stoliku, postawionym przy oknie. Na parapecie stał wazon z słonecznikami.
- chcesz trochę tego ? - wskazywała palcem na patelnię z jajecznicą, z której najadło, by się spokojnie trzech mężczyzn.
- nie, dziękuję. - odparłam, czułam, że nie przełknęłabym nawet kęsa, choć wyglądała smakowicie.
Jula przeniosła zawartość patelni na talerz, pomagając sobie szpachelką, po czym usiadła naprzeciwko mnie. Miała na sobie czarne szorty z wysoką talią, a pod spód włożyła białą bokserkę. Była tak chuda, że przyglądając się, widać było żebra.
- jak się podobała wczorajsza impreza ? - zaczęła.
- świetnie się bawiłam. - przyznałam. - a tobie ?
- szczerze mówiąc to niewiele z niej pamiętam. - zaśmiała się. - a teraz okropnie mnie boli głowa.
Również się zaśmiałam i spojrzałam na talerz Juli, jajecznica została nietknięta, ona tylko mieszała w niej widelcem.
- tak dokładnie to gdzie jestem ? - zapytałam, rozbawiło ją to.
- u mnie, zaraz przyjdzie po ciebie Kacper. - odrzekła wzruszając ramionami.
- dlaczego tu jestem ? - byłam trochę zdenerwowana.
- podobno zasnęłaś, a Kacper nie chciał cię budzić, zaproponowałam, żebyś przespała się tutaj, mieszkam obok Karoliny, spójrz przez okno. - rzeczywiście, spoglądając w bok moim oczu ukazał się dom Karoliny i Antka, ten w którym była wczorajsza impreza.
- ahh. - uśmiecham się. - racja.
Słyszymy bardzo szybkie kroki. Nagle ktoś wpada do kuchni. Odwracam głowę. Widzę dyszącego Kamila w drzwiach, obok staje Michał. Wyglądają jak dwie krople wody, jednak coś ich odróżnia. Kamil ma oczy pełne łez, Michał jest spokojny i opanowany, lecz smutny.
- widziałyście Mirke ? - pyta rozpaczliwie Kamil, od razu odgaduje o co chodzi.
- nie. - odpowiadamy.
- widziałam ją wczoraj. - mówię. - z tobą, Kamil.
- a potem ? - głos zabiera Michał.
- nie. - odpowiadam półgłosem, wzrok skupiając na drewnianej podłodze.
- ona jeszcze ze mną pływała. - mówi Jula.
- po tym jak przyszli Lila i Kacper, tak ?
- no tak.
- a potem ? - patrzy znacząco na Jule.
- nie wyszła ze mną z wody. - głos się jej załamuje, a po chudym policzku spływa łza. - dzwońcie na policję.
Kamil kiwa głową i pośpiesznie wyjmuje telefon z prawej kieszeni.
- dzień dobry.. - wchodzi powoli na górę i już go nie słyszymy.
Michał siada obok Juli i muska ją w policzek na przywitanie.
- co z nią ? - zaczynam.
- nie wyszła z wody, wiemy to, ona.. ona nie umiała pływać
- co ?! - niedowierzam. Próbuję poukładać sobie to wszystko w głowie, lecz nie mogę.
Po schodach zbiega Kamil.
- chodźcie ! Wszyscy ! - krzyczy.
Michał szybko za nim biegnie, czekam na Julę, aż skończy jeść. Na talerzu  pozostało zupełne nic. Wyciera sobie twarz ściereczką, podobnie postępuje z rękoma.
- idź już, ja tylko skoczę do łazienki. - mówi.
Wychodząc słyszę, dochodzące z łazienki, odgłosy torsji.




środa, 30 października 2013

Rozdział VI

Cześć. Mam nadzieję, że podoba Wam się mój blog i ktoś wchodzi i to czyta. Mam nadzieję też, że stosujecie się do zasady "Czytasz-Komentuj" Choć szczerze w to wątpię. Pozdrówki.


"Leże na samym dnie i łudzę się, 

że ktoś mnie podniesie"


  Nigdy nie sądziłam, że coś będzie ważniejsze niż życie. Zawsze, nawet wtedy kiedy nie miałam przyjaciół,  ceniłam życie i to co się w nim znajduje. Kochałam Adama, kochałam mój dom. Kochałam wszystko. Wszystkich ludzi, choć niektórzy dawali mi do zrozumienia, że mnie nie lubią, lub ja po prostu ich nie lubiłam. Wtedy, kiedy byłam nieśmiała, było inaczej. Nie prześladowałam sama siebie. Nie mówiłam sobie w myślach męskim głosem. Nie nakłaniałam samej siebie do samobójstwa. Nic takiego nie miało miejsca. Ale nigdy wcześniej nie zaznałam miłości, przyjaźni, czy po prostu koleżeństwa, bliskości tej drugiej osoby. Byłam sama. Sama szłam przez życie, które tak bardzo kochałam. Teraz ponad życie cenię te osoby, które kocham. Miłość do życia zamieniła się na miłość do bliskich. Do mojej przyjaciółki i chłopaka.

Maja wyjeżdża. Stoi w drzwiach ze smutną miną wypisaną na twarzy. W ręku trzyma walizkę, na plecach  ma podręczny plecak. Nie płacze, w oczach nie ma łez. Tylko smutek. Smutek zmieszany z troską i skruchą. Zostawiając mnie tu samą, wie że może mnie już nigdy więcej nie zobaczyć. Pociąga nosem i rozkłada ręce, chcąc mnie przytulić. Podchodzę do niej wolno, by jak najdłużej została przy mnie. Przytulam się do niej. Pachnie frezją, hibiskusem i piżmem. Trzyma mnie mocno i kładzie głowę na moim ramieniu.
- trzymaj się. - szepce.
Odpycha mnie od siebie wolno, lecz stanowczo. Otwiera drzwi nadal stojąc przodem do mnie. Macha, odchodząc. Zamykają się drzwi i już jej nie widzę. Słyszę kroki na piasku, a gdy już wychodzi na ulicę nie słyszę nic.
Idę na górę. Kładę się na łóżku i zastygam w takiej pozycji na kilka godzin. Patrząc na biały sufit, nie myślę. Biel rozjaśnia mój mózg, moje myśli są białe. W głowie zaczynam słyszeć piosenkę, która mnie uspokaja. "To nie moje ręce trzęsą się znów" nucę piosenkę uśmiechając się. Zaczynam się śmiać. Zagłuszam ciszę przerażającym śmiechem. Śmieję się bez przerwy.
Nagle przepełnia mnie fala cierpienia. Nachodzi mnie płacz. Powstrzymuję łzy i zwlekam się z łóżka. Usiadłam  gdy ktoś zapukał drzwi.  Sądziłam, że to Antek, czy Karolina albo ktokolwiek z Polski. Tego kogo zobaczyłam przed drzwiami zupełnie się nie spodziewałam. Serce zabiło. Usta pofrunęły do uśmiechu. Rzuciłam się mu na szyję. On zaśmiał się i przytulił mnie w talii. Trzymał mnie tak nic nie mówiąc. Stanęłam na palcach i delikatnie musnęłam jego dolną wargę. Schylił się nade mną i pocałował. Mocno, namiętnie. Przeszyła mnie fala radości, miłości, pragnienia. Wszystkiego razem. Kochałam go najmocniej. Pragnęłam oddać mu całą siebie. Całował mnie nadal.  Położyliśmy się na łóżku. Zdjął mi bluzkę, zdjął swoją nadal mnie całując. Całował szyję schodząc w dół. Zrobił mi malinkę na lewym obojczyku. Ręką delikatnie dotykał mojego brzucha, nóg...

- kocham cię. - wyszeptał gdy było już po wszystkim.
Zbudziły mnie promienie słońca wpadające przez okna. Spałam na piersi Kacpra słysząc jego oddech, bicie serca, czując jego zapach. Patrzyłam teraz na jego idealną twarz.  Kruczoczarne kosmyki włosów opadały mu na dość wąskie czoło. Usta miał lekko rozchylone przez co wyglądał jeszcze piękniej. Cerę miał tak czystą, że można było bez wszelkich wątpliwości stwierdzić, iż stosuje "puder z róż". Delikatne rysy twarzy, pełne usta, głębokie oczy, kruczoczarne włosy, to właśnie to czego nie mogę sobie za wszelką cenę przypomnieć, gdy nie ma go obok. Nie pamiętam jego melodyjnego głosu z lekkim norweskim akcentem. Kocham przypominać sobie jak pięknie wymawia moje imię, lecz radość, która wtedy mi towarzyszy w niczym nie przypomina radości, która przychodzi gdy słyszę jak mówi cokolwiek do mnie, twarzą w twarz. Czasami myślę, że coś jest ze mną nie tak, jakąś cząstkę mnie bez wątpienia oddałam Kacprowi i gdy go nie ma przy mnie, nie ma również mnie. Zabrał ze mnie tą najważniejszą część.
Patrze jak otwiera oczy, a następnie mruży przez jasność panującą w tym pomieszczeniu. Uśmiecha się lekko na mój widok, po czym czule całuje mnie w policzek. Jego miękkie usta na krótką chwilę muskają moją skórę, a gdy je odrywa, czuję tam ciepło. Opuszkami palców ciągnie wzdłuż obojczyków.
- dzień dobry mój świecie. - mówi cicho. Rozkoszuję się melodią wydawaną przez jego głos. Jego słowa wzbudzają we mnie chęć życia, której już tak dawno nie czułam.
Nadal patrzy na mnie czarnymi oczyma, są pełne troski, szczęścia, miłości, uczucia. Uśmiecham się lekko, przysuwając się jeszcze bliżej niego. Opiera się na łokciu, przez co zrzuca mnie na poduszki. Patrząc w górę widzę tylko jego twarz, czuję jedynie jego dłoń dotykającą mojego brzucha. Po chwili znów całuje moje usta, oddaję mu pocałunek i zamykam oczy. Dłonią przesuwa po moich udach. Przepływa przeze mnie iskra szczęścia.
- choć coś zjeść. - mówi odrywając swoje usta od moich, moim zdaniem zbyt szybko.
Wstaje i obwiązuje się ręcznikiem, który zwisa z oparcia krzesła stojącego przy ścianie. Schodzi na dół i po chwili słyszę go, krzątającego się w kuchni.
Postanawiam się ubrać i ogarnąć, tak więc niespiesznie schodzę z łóżka i wędruje do łazienki. Patrząc w lustro widzę szczęśliwą dziewczynę o jasnych, tętniących radością oczach oraz długich jasnych lokach, opadających kaskadą na plecy. Wskakuję pod prysznic i myję pośpiesznie ciało, uważając przy tym, by nie zamoczyć włosów. Wychodząc, wycieram się różowym ręcznikiem, owijam się nim i przechodzę do szafy. Wyciągam z niej krótką pasiastą spódniczkę oraz czarną obcisłą bluzkę na szerszych ramiączkach, z szafki na dole wyjmuję bieliznę, po czym znów wchodzę do łazienki. Naciągam na siebie spódnicę, podciągając ją pod pępek, bluzka ląduje na mnie z szybkością światła, wkładam ją pod spód dolnej garderoby i przeglądam się w lustrze. Chwytam szybko szczotkę i rozczesuję nią włosy. Zostawiam je rozpuszczone i przechodzę do umalowania twarzy. Tym razem stawiam na lekki makijaż. Z kosmetyczki wyjmuję tusz do rzęs oraz podkład. Nakładam cztery warstwy tuszu na rzęsy i maluję się podkładem szybkimi ruchami palców. Zadowolona z efektu zbiegam do kuchni i całuję w policzek Kacpra przyrządzającego śniadanie.

- nie mam pojęcia na co uskarżała się Maja. - mówi, wkładając sobie do ust kolejny kęs omleta.
- przy tobie czuję się jak nowonarodzona. - stwierdzam.
- nie wątpię. - przytakuje mi, po czym rozlega się pukanie do drzwi.
Wstaję, by otworzyć, lecz Kacper jest szybszy. Zaraz widzę go przy drzwiach, otwierającego je.
- cześć. - daje mi się słyszeć płynny dziewczęcy głos. - chyba się jeszcze nie znamy, co ?
- na pewno nie.- śmieje się Kacper.
Wstaję i idę do nich. Uśmiecham się na sam ich widok i przytulam każdego z osoba.
- Kacper, poznaj Karolinę i Antka. To moi przyjaciele. - mówię. - wejdźcie.

     
Siadamy przy stole. Kacper nakłada gościom sałatki owocowej, zrobioną wczoraj przez Maję.
- a więc.. - zaczyna Antek. - Maja wyjechała ?
- tak, coś się jej przytrafiło i musiała wyjechać, nie życzyła nawet powiedzieć mi dlaczego. - wyznaję oburzona.  Wymienili z Karolą porozumiewawcze spojrzenia.
- cóż, szkoda. - westchnęła wybranka Antka. - chodzi o to, że dzisiaj jest ognisko. Może byście przyszli ?
Spojrzałam na Kacpra, który patrzy na mnie i uśmiecha się, wzruszając ramionami.
- zależy od tego jak będzie czuła się Lili. - odpowiada za mnie. 
- hymm.. może powinna przejść się do psychiatry ? Te ataki nie są zdrowe. Poza tym dochodzą jeszcze różne załamania, jak zauważyłem. - mówi Antek. Nie podoba mi się, że mówią o mnie w trzeciej osobie. Jakby mnie tu w ogóle nie było. Jakbym nie istniała. 
- spróbuję ją namówić. - obiecuje Kacper, po czym posyła mi kojący uśmiech. Zastanawiam się, czy on nie ma jakichś nadludzkich zdolności. Uspokaja mnie. 

Wychodzą i zostajemy sami. Czuję narastające szczęście, patrząc w jego oczy.
- przejdziemy się ? - pyta.
    
Nie mam ochoty wychodzić. Boje się wychodzić. Boję się, że jak wyjdę to wrócę bez Kacpra. Kiwam więc głową przecząco z przerażonymi oczyma. Siada obok mnie, na sofie, obejmując mnie w talii. Opieram głowę o jego ramię. Siedzimy tak, przez jakiś czas. W końcu zaczyna coś o czym wcale nie chcę rozmawiać. Przepływa przeze mnie fala złości, bólu i rozgoryczenia. Do oczu napływają mi łzy.
- możesz powiedzieć co dzieje się podczas twoich ataków ? - to pytanie staje się powodem łez spływających po moich policzkach. - nie płacz. - mówi z troską w głosie. 
- podczas moich ataków jestem spokojna, tak jak z tobą. - wyznaję przez łzy. 
Milczy dość długo. 
- czym są dla ciebie moje łzy ? - pytam głupio. 
- bólem, kotku. - mówi cicho. Zauważam, że on też płacze. Tylko cicho, spokojnie. - a czym moje są dla ciebie ? 
- krwią, bólem. - przyznaję. 
- dlaczego krwią ? - pyta oniemiały. 
- łzy to też krew, lecz duszy nie ciała.  - mówię patrząc w pustkę.


                                                                                  

piątek, 25 października 2013

Rozdział V.

Cześć wszystkim. :) Mam nadzieję, że podoba wam się mój blog i tak dalej. Proszę o komentarze. <3

   Myślisz czasem co byłoby gdyby nie było Cię na tym świecie ? Mnie takie myśli nachodzą coraz częściej. Słyszę słowa, których się boje. Słyszę we mnie coś niepokojącego, nakłaniającego do skończenia mojego żywotu. Może ja mam jakiś problem ? A może po prostu to sobie wymyślam ? Patrząc w lustro nie widzę siebie tylko jakąś zbłąkaną duszę. Widzę popękane ciało, a w nim śmiercionośną istotę. Ta dusza nie zabija innych ta dusza zabija siebie. Dniami i nocami pragnie wyjść z tego zepsutego ciała. Ale gdy już wyjdzie, cofa się, bo się boi. Zamknięta w sobie szukam ucieczki, boję się wyjść. Słyszałam kiedyś słowa piosenki. Teraz nie wiem nawet kto ją śpiewał i jak się nazywała ale te słowa odzwierciedlają moje uczucia, bo sama nie potrafię ich wytłumaczyć. Pragnę wykrzyczeć wszystkim  wokół, że mnie ranią, lecz nie mogę. Nie potrafię wyjść z domu bez uśmiechu na paskudnej twarzy, tak jak nie potrafię bez makijażu i ubrań. Coraz mniej jem. Chcę jeść, głód ciągle ściska mój żołądek, ale nie mogę. Nie jest to za sprawą psychiki, tylko organizmu, robi się coraz słabszy. Adam udaje, że tego nie widzi, Lena udaje, że tego nie widzi, Seba udaje, że tego nie widzi, wszyscy ludzie wokół również udają, że tego nie widzą. Ale to widać. Widać jak na obrazku, że się męczę. To nic, że ciągle jestem wesoła. Każdą minutę dnia spędzam ze śmiechem, żartuję wraz z moimi przyjaciółmi. Nie skarżę się, nie krzyczę, nie płaczę. Jedynie Maja i Kacper, coś zauważają. Chcą mi pomóc, lecz ich odpycham. Śmieję się, że coś sobie wymyślają, chociaż dobrze wiem, że mają rację. Jak najszybciej powinnam wybrać się do lekarza. Jestem zmuszona do szukania pomocy, bo z każdą nocą jest ze mną gorzej. Umieram ? Nie. To raczej coś na kształt obumierania i gnicia. 

- cześć kotku, wstawaj już. - mówi do mnie przyjaciółka siedząc na łóżku. 
Mrużę oczy, wstając. Coś jest nie tak. Czuję coś co jest złe blisko mnie. Nie daję po sobie poznać strachu, uśmiechając się wesoło do Mai. 
- jak się spało ? - pytam, próbując nie uciec i nie spaść "przypadkiem" z balkonu. 
- dosyć dobrze, dzwonił Adam i pytał czy wszystko dobrze, mówił że Kacper nie może się do ciebie dodzwonić i prosi, żebyś oddzwoniła, zrób to teraz, proszę.
- dobrze. - pokiwałam głową. 
Wstałam z łóżka, w poszukiwaniu telefonu. Jak się okazało leżał na parapecie, wyłączony. Nie mam pojęcia po co to zrobiłam. Przytrzymałam przez chwilę czerwony guzik i czekałam aż na ekranie ukaże się ekran główny. 
16 nieodebranych połączeń od KACPER, 2 nieodebrane połączenia od ADAM, 1 nieodebrane połączenie od TATA, 2 nieprzeczytane wiadomości. 
Pousuwałam wszystkie połączenia i zabrałam się do czytania wiadomości. Pierwsza była od Leny:
"Cześć kochanie. Chciałam tylko zapytać jak minęła podróż i w ogóle. Mam nadzieję, że wszystko dobrze. Nie tylko ja z resztą. Zadzwoń do mnie kiedy będziesz miała trochę wolnego czasu. Pozdrówki, Lena. :***" 

Następna wiadomość była od Kuby;
"Siema, jak tam, mała ? Chyba wszystko musi być ok, jesteś przecież w Polsce, nie ? Słyszałem o twoim ataku. Jak najszybciej powinnaś pójść do psychiatry, to nie żarty, kotku. Mój tata miał schizofrenie, jak wiesz nie mam ojca. Posłuchaj mnie. Narka. :*" 

Weszłam w kontakty i wybrałam numer Kacpra, choć wcale nie musiałam tego robić. Znałam jego numer na pamięć. Wystarczyło, żebym wpisała na klawiaturze tak dobrze znane mi cyferki. 
- kochanie, w końcu zadzwoniłaś. - słyszeć w telefonie jego głos, to tak jakby dostać się do Nieba. Serce zaczęło bić mi mocniej, a usta się trząść. Uśmiechnęłam się jak głupia i mówiłam w myślach jak bardzo go kocham. 
- tak, musiałam. - zaśmiałam się do słuchawki, patrząc na morze, za oknem. 
- nie miałaś innego wyjścia. - powiedział. - słyszałem o ataku i.. 
- nic nie mów. - przerwałam mu ostrym tonem. - to nic takiego. 
- słyszałem też, o tym co stało się wczoraj rano. - mówił nadal z troską w głosie. - mogę wiedzieć co ci się śniło ? 
- ty. - odpowiedziałam wysiąkniętym z emocji głosem. - ty, w najgorszym wcieleniu. Bałam się, a to co zobaczyłam było jeszcze gorsze niż strach. Chciałam uciec lecz nie mogłam. Chciałam zapomnieć, lecz nie potrafiłam. Obrazy z tego snu powracają do mnie za każdym mrugnięciem, przy każdym zamknięciu oczu. - mówiłam jak w transie. Słyszałam jego przyśpieszony oddech. 
- wyjdziesz z tego. - powiedział tylko, a ja wcisnęłam czerwony guzik. 
Odwróciłam się na pięcie i wparowałam do łazienki. 
Spojrzałam w lustro i zobaczyłam twarz dziewczyny, tak bardzo niepodobną do mojej. Pragnęłam uwierzyć, że to ja. Pragnęłam zapomnieć o narastającym strachu.  
Weszłam pod prysznic. Krople lecące z wielką prędkością uderzały o moją głowę. Huczało w niej. Nie mogłam wytrzymać hałasu, wywołanego przez strumień wody. Umyłam się szybko i wyskoczyłam jak oparzona. 
Wyszłam z łazienki owinięta ręcznikiem i podreptałam do szafy. Wyjęłam z niej kwieciste bladoróżowe spodnie i bluzkę z krótkim rękawkiem w kolorze kości słoniowej. Weszłam znów do łazienki i tam wszystko nałożyłam. Z kuferka stojącego na półce wyjęłam parę bransoletek i różowy zegarek. Nałożyłam to wszystko na prawy nadgarstek, zaś na lewy włożyłam czarną gumkę do włosów, tak na wszelki wypadek. Moje loki, jak zawsze rozczesałam i pozostawiłam w lekkim nieładzie, pozwalając im naturalnie się dosuszać. Podczas wszystkich tych pielęgnacji stawałam się spokojniejsza. 
Z kosmetyczki wyjęłam tusz do rzęs i nałożyłam. Wyjęłam również ciemny podkład, rozprowadziłam go sobie po twarzy, po czym nałożyłam jasny puder. Wyciągnęłam czarną kredkę i zrobiłam kreski, z których byłam bardzo zadowolona. Przyciemniały obwódki oczu, przez co stały się jeszcze bardziej hipnotyzujące. 
Raz po raz ktoś pukał do łazienki, nie zwracałam uwagi, aż stało się to denerwujące.  
Skończywszy się malować i ubierać, wyszłam z łazienki. Szybko zbiegłam na dół, by tam zrobić śniadanie, choć nie byłam wcale głodna. Nie miałam najmniejszej ochoty na kawę, ani grzanki. Wyjęłam z lodówki jogurt truskawkowy i wyszłam na taras. 
Niebo pokrywały deszczowe chmury, były ciemne, wręcz czarne miejscami. Zakrywały nawet najmniejszy skrawek niebieskiego. Doskonale wiedziałam jak się czuło. Sama tak czułam się pod swoim ciałem. Z północy wiał lodowaty wiatr, targając moje włosy. Spojrzałam w dal, na morze. Było wzburzone. Fale co sekundę dobijały do brzegu zabierając co się da. Niebo zaczęło płakać. Pierwsze krople zaczęły dudnić o taras. Odwróciłam się na pięcie, wchodząc do domu. Usiadłam na kanapie, nadal trzymając jogurt. Zdjęłam z niego pokrywkę i nałożyłam różową maź na łyżeczkę. Patrzyłam w ścianę jedząc, słuchałam nerwowych kroków na górze. 
Odłożyłam pojemnik z wyjedzonym do półowy jogurtem, czułam się przepełniona. Za dużo miałam w sobie tego czegoś. Próbowałam nie zwymiotować i udało mi się. Po kilku minutach przeszła ogromna fala mdłości. Dalej leżałam tak pogrążona we własnym świecie. 
Maja zbiegła po schodach i skręciła do kuchni. Po kilku minutach wyszła z kubkiem gorącej kawy w kubku. 
- cześć kochanie, jak się czujesz ? - zapytała siadając na fotelu. Miała na sobie szare rurki w krzyżyki, i białą luźną bluzkę z krótkim rękawkiem, włożoną w spodnie. Rurki podwinęła przed kostki. Nałożyła czarne "Vansy". Włosy spięła w luźny kok, a grzywka jak zawsze zakrywała jej czoło. 
- w miarę. - powiedziałam. Nie kłamałam tym razem, naprawdę nie czułam się najgorzej.  
- posłuchaj.. - zaczęła ostrożnie. - muszę wyjechać, jeszcze dzisiaj. 
- co ? - serce zaczęło mocniej mi bić. Pozostawienie mnie tu samej to tak jakby, kazać dla samobójcy się śmiać. Coś nieosiągalnego i coś co jest prawdą. Panicznie boję się samej siebie. 
- przykro mi ale muszę. - patrzyła w bok. 
Serce waliło mi jak oszalałe. Wstałam szybko i wybiegłam z domu w stronę lasu. Niebo nadal płakało. Ale spokojnie. Lekka mżawka. W przeciwieństwie do mnie. Ja szlochałam. Biegłam przed siebie zupełnie tracąc orientację. W pewnym momencie zatrzymałam się i kręciłam się wokół. Drzewa zlewały się lub pojedynczo straszyły mnie swoim wyglądem. Wszędzie widziałam siebie. Pod drzewem, na drzewie, przy mnie. Dosłownie wszędzie. Rzuciłam się na ziemię i zaczęłam wyć. Przez moje ciało przeniknęła niezwykła fala chłodu połączona z bólem. Cała zaczęłam się trząść i wrzeszczeć. Krzyczałam jak najgłośniej tylko potrafiłam. Po chwili ktoś dotknął lekko mojej głowy. Uciekłam jak dzikie zwierzę. Odwróciłam się szybko. Nikogo nie było. Nagle usłyszałam: "umieraj" i przerażający, gardłowy śmiech. HA HA HA. Ktoś się śmiał. Ze mnie. 
RYCZ. 
usłyszałam znowu ten sam głos. 
JESTEŚ ALE ZARAZ CIE NIE BĘDZIE. 
słyszałam znowu. 
Maja stała za mną. 
- kochanie, proszę, nie uciekaj, proszę. - zaczęła błagalnie, podbiegając do mnie. Przytuliła mnie i zaczęła płakać. - ja już nie wiem. Ja nie wiem co się z tobą dzieje.. 
Nie odpowiedziałam jej. Niby co miałam powiedzieć ? Że słyszę coś w głowie ? Że boje się samej siebie ? Uznałaby, że jestem wariatką. 
Zapytała mnie czy mogę sama iść na co kiwnęłam głową i poszłam za nią trzymając się kurczowo jej dłoni. 

Poprosiła bym się położyła. Zrobiłam to i zamknęłam powieki. W objęciach morfeusza poczułam się bezpiecznie. Przed moimi oczyma stały dwie postacie. Jedną z nich byłam ja. Drugą trzymałam w dłoniach. Była malutka. Zza mnie wyszedł Kacper. Wszystko było takie różowe. Spokojne. Szczęśliwe. Pierwszy raz od jakiegoś czasu miałam dobry sen. 
 Niestety, nie trwało to długo. Po chwili zobaczyłam okropną czarną postać zmierzającą ku mnie. Dziecko zniknęło, Kacper również. Byłam jedynie ja i to coś. Dotknęło mnie w serce. Poczułam przeszywający ból, przez co upadłam. Ono się śmiało. Gardłowy śmiech powrócił. Te same słowa. RYCZ. JESTEŚ ALE ZARAZ CIĘ NIE BĘDZIE. Ujrzałam jej twarz. JEJ. Długie kręcone włosy sięgające wpół pleców, błękitne głębokie oczy, prześliczne rysy twarzy, duże czerwone usta śmiały się. Przemawiała głębokim męskim głosem, lecz była po prostu mną. To byłam ja.

 
   

piątek, 18 października 2013

Rozdział IV

Hejź. Co tu dużo pisać.. zapraszam do czytania i komentowania. :) 

  

"Piekło jest puste. 

Wszystkie diabły są tu. "

 Stoi w koncie mojego pokoju. Patrzy na mnie nie spuszczając ze mnie wzroku, dostrzega każdy, nawet najmniejszy, mój ruch. Jak zjawa podchodzi do mnie i w mgnieniu oka mocno ściska moją dłoń. Po chwili to już boli, a po minucie jest to już nie do zniesienia. Po paru sekundach leżę na podłodze i wiję się z bólu. On nie chce puścić, krzyczę, wyję. Nie puszcza. Śmieje się głośno i wyzywa mnie od szmat. Pomyśleć, że kiedyś tak bardzo mnie kochał. Przyklęka przy mnie i całuje mocno w usta. Uśmiecham się w duchu, i myślę że już się skończyło. Odrywa swoje usta od moich i śmieje się. Szydzi ze mnie i mówi jaka jestem naiwna. Potem siedzi już pod ścianą i płacze. Krzyczy: "umieram" 
    Budzę się przerażona. Wyskakuję z łóżka, budząc Maję i wybiegam na balkon. Otwierając drzwi potykam się i upadam na twardą posadzkę. Nie mogąc złapać tchu, próbuję wstać. Maja wbiega do mnie i kładzie dłonie na moich placach, pomagając wstać. Przyciąga mnie do siebie i uspokaja jak niemowlaka. 
- już dobrze. - szepce - co się stało ? 
Milczę i się uspokajam. 
"To tylko sen, nic więcej", mówię sobie w duchu. 
Oddycham szybko i głęboko. Dławię się łzami i kaszlę. Maja nadal mnie nie puszcza i sama zaczyna płakać. 
- Lili, co się dzieje ? - pyta. 
Nadal nic nie mówię. Odwracam głowę i widzę pływających już w morzu ludzi. Wszyscy są tacy spokojni, rozbawieni, szczęśliwi. Mały chłopczyk buduje piasek, a jakaś dziewczyna w moim wieku opala się słuchając muzyki. Trzej chłopacy zatrzymują się przy niej i siadają obok. Dziewczyna zdejmuje słuchawki, krzyczy coś i przytula każdego z osobna. Potem wszyscy biegną do wody, rozwalając chłopczykowi zamek. Dziewczyna zauważa to i pociesza chłopczyka, następnie woła chłopaków i budują zamek wszyscy razem. Chłopczyk cieszy się i pomaga młodzieży. 
- Lilka, co ci się śniło ?! - krzyczy już zdesperowana. 
- nic. - odpowiadam, przepełniona spokojem. 
Maja puszcza mnie i przygląda się mojej twarzy. 
- Boże, jaka ty blada. Kotek, wyglądasz jak trup. - martwi się. 
"Bo tak się czuję", mówię w myślach. 
- co ci się śniło ? - pyta znowu. 
Nadal milczę. Wstaję i wychodzę z balkony zamykając za sobą drzwi. Maja uderza w nie pięścią, lecz nie słyszę. Zbiegam na dół i wychodzę do ogrodu. Ona widzi mnie i krzyczy do mnie. Nie słucham jej. Zdejmuję koszulkę i ciskam na ziemię. Wbiegam do wody. Jest zimna. Czuję jakby miliony szpileczek wbijały mi się w ciało. Drętwieję, lecz wypływam na powierzchnię. Obieram oczy, wychodząc na piasek. Siadam na plaży i patrzę się w dal. W okół mnie jest tak dziwnie pusto. Nie ma nikogo, choć są wszyscy. Samotność. Dla ciebie znaczy to wiele, dla mnie nic. Godziny przesiedziane z Mają. Godziny przesiedziane z Kacprem. Miliony godzin spędzonych z moimi przyjaciółmi. To wszystko, tak dużo, lecz dla mnie tak mało. Dzień w dzień co raz więcej zarzutów. Dzień w dzień to samo obwinianie siebie. Co dnia popadanie w ciągle większą monotonię. Ktoś chce mi pomóc. Nie chcę. Uciekam. Zamykam się. Umieram. 
Wstaję szybko i biegnę do domku. Otwieram Mai drzwi. Ona siedzi z twarzą schowaną w nogach. Zostawiam otwarte drzwi i kładę się na łóżku. Zasypiam. 

Budzi mnie krzyk Mai. Biegnę w dół. Oparzyła się. Chwytam jej dłoń i puszczam strumieniem lodowatą wodę. 
- lepiej ? - pytam patrząc jej prosto w oczy. 
- lepiej. Dziękuję. - mówi, również patrząc. Jest wyższa ode mnie o całe dziesięć centymetrów.
Patrzyłam się na nią przez dłuższą chwilę, po czym odwróciłam wzrok. Wyglądała na zakłopotaną, ja natomiast czułam się rozluźniona. Patrząc na kogoś kto czuje ból, choć tylko fizyczny, czułam się lepiej. Nie czułam żadnej odrazy do siebie za to, że czuję się lepiej patrząc jak moja przyjaciółka cierpi.
Kazałam trzymać jej rękę w wodzie, a ja sięgnęłam na półkę z lekami. Wyjęłam tubkę maści na oparzenia. Maja wytarła dłoń z wody krzywiąc się. Wycisnęłam trochę kremu i posmarowałam delikatnie dłoń Mai.
Wyszyłyśmy na taras. Usiadłam na fotelu bujanym, a Maja położyła się na hamaku.
- przyjaźnimy się już rok.. - zaczęła niepewnie patrząc w bezchmurne niebo.
- mhm. - kiwnęłam głową. Zobaczyłam jak dwójka chłopców, tych samych co wcześniej, goni tą samą dziewczynę po plaży śmiejąc się. W końcu łapią ją za nogi i ręce, i niosą do wody. Wypływają z nią trochę dalej, po czym dziewczyna siada jednemu z nich na ramionach, a on skacze. Po trzech skokach zrzuca dziewczynę to wody. Ta śmieje się głośno i wpada do wody.
- nie rozumiem co się z tobą dzieje. - mówi dalej, pewniej.
- nie wiem o czym mówisz. - udaje głupio.
- to.. ta zapaść... myślałam, że nie żyjesz. A ta ucieczka, czy jak to nazwać, dzisiaj ? - mówi nadal nie spoglądając na mnie - martwię się, kotku. Może powinnyśmy..
- wszystko jest w jak najlepszym porządku. - przerywam jej. - to tylko jednorazowe zdarzenia, nic ważnego.
- nie prawda. Coś się z tobą dzieje, coś złego. Czy.. czy ty coś słyszysz.. jakieś głosy ? - pyta.
- nie. - mówię ostro.
- to dlaczego wczoraj straciłaś przytomność ? - zadaje kolejne pytanie.
- wcale nie straciłam przytomności ! - krzyczę.
- to co to było ? Co wtedy czułaś ? - nie traci spokoju.
- dobro, czułam się świetnie, odpłynęły złe myśli. - nie kłamię.
Nic nie mówi. Widzę, że chce mi pomóc, ale nie wie jak.
Słyszę kroki. Gwałtownie odwracam głowę i widzę trzech ludzi. Od razu rozpoznaję twarze. Fala ciepła rozgrzewa mnie od środka. Wstaję i biegnę do nich. Przytulam Antka i Krystiana, rzucam się na szyję dla Karoliny, dziewczyny Antka.
Karolina była blondynką o bardzo jasnej karnacji. Można, by powiedzieć, że była przezroczysta. Nigdy się nie opalała, zawsze była po prostu biała. Miała też bardzo jasnoniebieskie, wręcz białe oczy. Była szczupła i śliczna. Zawsze była bardzo miła, dla wszystkich, bez wyjątku. Nawet swoim wrogom, których miała mało, lecz byli,  była milutka. Nigdy nie powiedziała o nich złego słowa, choć wiedziałam, że ich nienawidzi. Miała 25 lat i studiowała mikrobiologię. Miała na sobie krótkie dżinsowe spodenki i szarą bluzkę z krótkim rękawkiem. Na szyi widać było szelki od stroju kąpielowego.
- cześć Lilka ! Jednak przyleciałaś ! - zapiszczała głośno nie wypuszczając mnie z objęć.
- tak, tak. Jestem. - cieszyłam się.
Krystian już był na tarasie i rozmawiał z Mają. Antek stał obok Karoliny uśmiechając się od ucha do ucha.
- nie wierzyła mi, jak mówiłem, że jesteś. - powiedział trącając Karolę w biodro.
Wypuściła mnie i stanęła obok swojego chłopaka patrząc na niego pytającym wzrokiem. On kiwną głową twierdząco.
- bo widzisz.. - zaczął - jesteśmy małżeństwem.
- tak ?! - ucieszyłam się. - to super ! Gratuluję !
Uścisnęłam ich obojga z osobna.
- pisaliśmy do ciebie listy, lecz.. - przejęła głos Karolina.
- nie dochodziły, ponieważ od mojego wyjazdu zmieniłam miejsce zamieszkania trzy razy. - powiedziałam spokojnie.
- och.. - westchnęła Karola. - chcieliśmy, żebyś była na weselu, ale nie mieliśmy nawet numeru Adama, miał go tylko Krystian, a on zaczął w tym roku studia w Londynie, jego numeru też nie mieliśmy.
- cóż, trudno. - wyjąkałam, nie wiedziałam co powiedzieć.
W nieuczesanych włosach, w samym staniku i spodenkach czułam się przy nich niezręcznie.
- zaraz wracam, idźcie na taras. - pobiegłam szybko po walizki i zaniosłam je na górę. Wygrzebałam z torby strój kąpielowy oraz miętową leciutką sukienkę na grubszych ramiączkach. Założyłam to szybko i uczesałam włosy zostawiając miękkie fale opinające się na moich plecach. Sięgnęłam jeszcze po czarne balerinki i zeszłam na taras.
Wszyscy siedzieli na kanapie, Maja nadal siedziała na hamaku, bujając się odrobinę. Rozmawiali o życiu w Norwegii. Szybko usiadłam na fotelu i włączyłam się do dyskusji.
- Lilka, masz chłopaka ? - uśmiechną się Kris.
- ma. - odpowiedziała za mnie Maja uśmiechając się szeroko.
- Lilka ? - zapytał znów.
- tak, mam. - odpowiedziałam patrząc się na swoje stopy, czułam że oblewam się rumieńcem.
Wszyscy zamilkli, a potem Karolina powiedziała, że musi iść, i zaprasza nas na ognisko u niej.
- mieszkasz tam gdzie mieszkałaś ? - uśmiechnęłam się do niej.
- tak, nie. Nie, pomieszkujemy teraz z Antkiem w ostatnim domku letniskowym. Idźcie dalej w las i znajdziecie nasz domek.
- zapraszamy. - powiedział Antek na odchodnym. Krystian pomaszerował szybko za nim.

- mili są. - powiedziała Maja, powoli sącząc zimny sok pomarańczowy.
- tak. - przytaknęłam jej. - bardzo ich lubię. Znam Karolinę odkąd pamiętam.
- a ten Krystian ? - zagadnęła uśmiechając się.
- co z nim ? - uniosłam brwi śmiejąc się.
- przystojny jest, ma dziewczynę ? - nadal się uśmiechała.
- nie wiem, raczej nie. - wzruszyłam ramionami.
- a.. on jest stąd ?
- tak, ale studiuje w Londynie. - spojrzałam w górę i zobaczyłam lecącą mewę, była taka wolna, świadoma swojego istnienia.


                                                      ***

- Lili ! Spóźnimy się ! Choć już ! - wrzeszczała Maja z dołu. Właśnie wybiła godzina dwudziesta, a my przygotowywałyśmy się do wyjścia na ognisko. Założyłam oliwkową spódniczkę sięgającą mi wpół uda i białą bluzeczkę, którą włożyłam w spódnicę. Wyglądało mi to jakoś pustawo, więc do ozdoby włożyłam brązowy pasek. Włosy splotłam w kłosa u boku. Umalowałam się dyskretnie i założyłam czarne balerinki, w których przechodziłam cały dzisiejszy dzień. Zdążyłam już zadzwonić do babci z podziękowaniami za użyczenie nam domku, lecz nie mogła rozmawiać za długo, dowiedziałam się, że jest teraz u mojej ciotki w Nowym Yorku. Potem próbowałam się też dodzwonić się do mojego ojca, lecz nie odbierał. Odpuściłam sobie po trzeciej próbie.
Zeszłam szybko na dół. Maja stała przed lustrem i odwróciła głowę, gdy stałam za nią.
- jak wyglądam ? - zaświergotała.
- cudnie. - pochwaliłam ją i nie skłamałam. Na prawdę wyglądała świetnie. Jej marchewkowe włosy upięła w olbrzymiego koka z tyłu głowy, grzywka jak zawsze ukrywała jej czoło. Nałożyła sukienkę, która u góry była biała w niebieskie poziome paski, a u dołu była sztywna i w tym samym odcieniu niebieskiego co paski. Zakochałam się w tej sukience. Sięgała, tak jak moja, wpół uda. Również założyła identyczne, jak moje, czarne balerinki.
- ty też. - powiedziała z uznaniem patrząc na mnie.

Szłyśmy wolno, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Maja zanudzała mnie już opowiadaniem o Krystianie i o tym jaki to jest przystojny. Na szczęście, w trakcie gdy mówiła o włosach Krisa, zadzwonił mój telefon. Szybko wyjęłam go z mojej brązowej malutkiej listonoszki, przewieszonej przez głowę. Na wyświetlaczu pojawił się numer Kacpra i serce zabiło mi mocniej. Jak najszybciej włączyłam zielony guzik i przyłożyłam sobie słuchawkę do ucha.
- cześć kochanie. - zabrzmiał jego dźwięczny głos. Na policzki wstąpił rumieniec, a serce nie przestawało łomotać.
- cześć. - zaświergotałam.
- jak się czujesz ? Zniosłaś podróż i tak dalej ? - zapytał z troską w głosie.
- teraz czuję się świetnie. Podróż.. - nie wiedziałam co mu powiedzieć, czy skłamać, czy jednak powiedzieć mu o nierozpoznanym ataku. W końcu zdecydowałam się na kłamstwo: - nie było źle, bardzo tłoczno, ale nie najgorzej.
- cieszę się. Bardzo za tobą tęsknię. - przyznał.
- tak, ja też. - właśnie mijaliśmy domek rozwalający się domek z czerwonej cegły, a w oddali widziałam już ostatni domek.
- co robicie ? - spytał.
- idziemy właśnie na ognisko do moich znajomych. - mruknęłam.
- tak ? To świetnie ! - powiedział, w tle usłyszałam łomot i płacz dziecka. - wybacz, to moja siostra. Muszę kończyć, baw się dobrze, zadzwonię jutro. - i tyle co go słyszałam.

Kończąc rozmowę, nic nie mówię Mai. Ona również się nie odzywa. Myślę o tym, czy ktokolwiek w świecie potrafiłby zastąpić mi Kacpra. Czy ktokolwiek potrafiłby równie dobrze powiedzieć mi, że mnie kocha. Sądzę, że nie. To dobrze czy też nie ? Czy powinnam się cieszyć z tego, że tak bardzo jestem w nim zakochana ? Czy to dobrze, że gdy słyszę jego głos serce zaczyna bić mi szybciej ? Dlaczego, gdy o nim myślę widzę jego twarz za mgłą ? Przecież tyle razy studiowałam rysy jego twarzy ? Patrzyłam w jego piękne, czarne wręcz oczy i widziałam w nich odbicie samej siebie. Choć niewyraźne tak bardzo widoczne. Dlaczego w moich wspomnieniach nie mogę sobie przypomnieć wyraźnego wyrazu jego twarzy, choć tak bardzo go znam ? Nie wiem już jak wygląda, nie pamiętam. Nie mogę przypomnieć. Tak bardzo go kocham, chociaż tak słabo znam. Słabo ? Znam go już ponad rok. Czy to jest krótko ? Nie wcale nie. Kocham go, bo tak powinno być. Wmawiam sobie, że jego miłość do mnie nigdy się nie skończy, choć nie mam prawa mieć takiej pewności. Już w tej sekundzie może poznać nową dziewczynę, w której się zakocha bez opamiętania. To wcale nie musiałam być ja. Może tak naprawdę on mnie nie kocha i wciąż okłamuje ? Nikt tego nie wie.
- to tutaj. - mówię mojej przyjaciółce otwierając bramkę. Widzę piękny jednopiętrowy domek. Idziemy kamienną ścieżką. Wchodzimy schodami na werandę, na której roi się od kwiatów. Dzwonię do drzwi i otwiera je Karolina. Przytula nas obie i prowadzi do ogrodu. Malutki salon jest oddzielony od kuchni szklaną ścianką, co dodaje uroku. Tutaj również jest mnóstwo kwiatów. Za stołem zauważam dwoje drzwi. Wychodzimy do ogrodu, gdzie również jest wiele kwiatów, najwięcej jest jednak czerwonych róż. Czuję ten sam słony zapach, co u nas. Tutaj jednak mocniej pachnie sosnami. Na plaży pali się już ognisko, a na około niego siedzi spora grupa ludzi mniej więcej w naszym wieku. Na gitarze gra jakaś dziewczyna i odrazu ją rozpoznaję. To Mirka. Natychmiast do niej podbiegam i przytulamy się. Zapoznaję ją z Mają i przysiadamy się do ogniska. Nigdzie nie widzę ani Antka ani Krystiana. Po chwili podchodzi do nas szatynka średniego wzrostu i przedstawia się.
- jestem Jula. - mówi. Ma wielkie złote oczy i jest bardzo chuda. Wygląda na 22 lata. Potem podchodzi do nas jej chłopak, Michał. Wysoki, wysportowany blondyn, następnie poznajemy jeszcze jego brata bliźniaka - Kamila i jego przyjaciela - Fabiana.
Wreszcie zjawia się Krystian i prosi Maję do tańca. Uśmiecham się do Mai i zaczynam rozmawiać z Fabianem. Jest on bardzo miły. Ma krótkie brązowe włosy i jest bardzo wysoki, ma około dwóch metrów. Mój Kacper jest od niego wyższy tylko o dziesięć centymetrów ale to i tak robi wrażenie.
- jak tam Kacper ? - pyta. Zaskakuje mnie to pytanie.
- skąd go znasz ?
- przyjaźniłem się z nim. - wzrusza ramionami i spogląda na ognisko. Ogień wije się jakby się zdenerwował.
- skąd wiesz, że z nim jestem ? - zapytałam zaciekawiona. Spojrzałam na niego. Nie wiem o czym myślał i to mnie denerwowało.
- każdy to wie. Jesteście już długo. - wzrusza ramionami. - to co, że to Polska, ale w tej mieścince każdy cię zna. Nawet tutaj jest coś takiego jak plotka, kotku. Ludzie to kurwy, nie ważne co powiesz, każdy to będzie wiedział. To nic, że chodzi tu jedynie o twoje szczęście. Jeden drugiemu przekaże informacje z drobnostką dodaną od siebie, a z tego robi się już niezła historia. Nie jedno już o tobie słyszałem. Dużo osób tutaj cie nienawidzi, a większość kocha. Wszyscy dodają coś od siebie.
Nie patrzył na mnie, po prostu bredził coś bez sensu, a gdy zostawił mnie samą zrozumiałam.


piątek, 11 października 2013

Rozdział III.


Hej. ♥ Właśnie piszę następną część. Jestem bardzo zadowolona, że ktokolwiek czyta te moje wypociny i jeszcze do tego je komentuje.! Zachęcam do dodawania swojej opinii i stosowania reguły: "Czytasz = komentuj." Dziękuję i zapraszam. :) 

 

Są takie dni, w których zdajesz sobie sprawę z różnych rzeczy. Że na przykład musisz pouczyć się z danego przedmiotu, lub że musisz wyjść teraz z psem, bo zaraz nasiusia ci na twój ulubiony dywan. Są też poważniejsze rzeczy. Czasami zdaje nam się, że nie dajemy już razy ze swoim życiem, lub że twoja przyjaciółka nie znaczy dla ciebie już tak dużo ile kiedyś znaczyła. Ja właśnie zdałam sobie sprawę, że kocham nad życie chłopaka, który tak naprawdę parę dni temu był dla mnie przyjacielem. Patrząc na niego czuję, że żyję, a myśląc o nim czuję szczęście. Mając go w swoich ramionach, czuję jakbym dostała swój własny, bezbłędny świat. Mój własny świat. 
Jadę i rozmawiam z Mają, która jest ze mną w Polsce, o tym jak bardzo jestem szczęśliwa. Ta potakuje mi tylko smutno i uśmiecha się, choć wiem, że coś jest nie tak. 
- cieszę się z twojego szczęścia. - mówi. - cieszę się, że Kacper odnalazł kogoś na kim mu naprawdę zależy. Ciebie. 
- mhm.. więc w czym problem ? - pytam, patrząc jej prosto w oczy. 
- chodzi o to, że to ja chciałam być tym jego szczęściem. - mówi cicho. Zamieram. Zamykam oczy tak szybko jak to tylko możliwe, by ona nie zobaczyła w nich złości i smutku zmieszanych w jednym. Serce bije mi tak szybko, że myślę, że chce uciec ode mnie, by nie czuć tego co czuje w tej chwili. Przygryzam wargę, lecz nie czuję bólu. Po chwili czuję jak strużka ciepłej krwi płynie po mojej brodzie. Otwieram zaciśnięte, do tej pory powieki i szperam w torebce w poszukiwaniu chusteczki. Maja podaje mi szukaną i od razu przykładam ją sobie to ust. Pali trochę, lecz nie zwracam na to najmniejszej uwagi. Patrzę przed siebie, widzę młodą kobietę przeciskającą się przez tłum różnokrajowców pociągu, krzyczy coś, lecz nie słyszę. Po chwili podbiega do niej mały chłopczyk i chwyta ją za rękę. Uśmiechają się do siebie i idą w kierunku foteli. Po chwili znikają mi z oczu. - widzisz, nie mam ci za złe tego co zrobiłaś. Nie chcę, byś się z nim rozstała. Widzę, że on cię kocha i potrzebuje. Tylko nie wiesz o nim niczego, nie wiesz co on w sobie ukrywa. 
- co ? - patrzę na moją przyjaciółkę i zaciskam odruchowo pięści. Uspokajam się i wypuszczam powietrze.
- on jest narkomanem. - przecina mnie wskroś, ostrymi jak nóż słowami. Potem dodaje jeszcze: - on umiera. Ratuj go. Ja już nie potrafię. 
Coś się ze mną dzieje. Serce powoli przestaje bić, a krew zastyga. Robi mi się okropnie zimno i nie mogę się ruszyć. Mój mózg oczyszcza się ze wszelkich myśli i zapada nieziemska cisza. Nie słyszę już gwaru ani Mai. Spokój, Spokój. Spokój. 
Nagle serce zaczyna znowu walić. Gwar jest sto razy głośniejszy niż był, rozdziera mi uszy. Coś przyciska mnie do czegoś. Jakby ktoś zamknął mnie w malutkim pudełku i nie pozwalał wyjść. Nie mogę oddychać. Duszę się. Spadam. Lecę wgłąb czegoś czego nawet nie widzę. W głowie mi szumi, wychwytuję pojedyncze słowa. "pomocy", "ona", "musi żyć", "boje się", "ratunku". Pojedyncze słowa układają się w całość i zaczynam oddychać. Serce zaczyna bić normalnie, zaczynam słyszeć, widzę. 
Rzucam się na szyję dla zdesperowanej Mai. Po policzkach płyną jej łzy, jest cała roztrzęsiona i woła ludzi. Oni tylko patrzą i gdy tylko się ruszyłam wszyscy wracają do swoich zajęć. Jedynie ta kobieta, którą widziałam zapytała czy się dobrze czuję i dała lizaka, bo myślała, że jestem cukrzykiem. Ale nie jestem, nie wiem, co to było.
- jejciu. Nie rób mi tak więcej. - wydukała przytulając się do mnie.

                                                  ***
Gdy wchodziłyśmy do domku było już późno. Rzuciłam walizki, które dźwigałam, na podłogę i włączyłam światło. Moim oczom ukazał się salonik. W kącie stał telewizor, a przy nim kanapa. Obok były drzwi na taras i ogród. Pamiętałam wielkie okno, na parapecie nadal było mnóstwo poduszek i koc. Maja powoli oswajała się z otoczeniem i usiadła na parapecie.
- piękny widok. - powiedziała patrząc się w okno. Faktycznie, piękny widok. Gdy byłam młodsza potrafiłam godzinami siedzieć w tym miejscu i gapić się w morze. Fascynowały mnie fale uderzające o brzeg.
Przeszłam do kuchni. Było tu tak samo jak zapamiętałam. Pachniało miętą, szafki były drewniane, a na przeciw lodówki stał nieduży stół. Znowu weszłam do salonu, Maja nadal siedziała na parapecie, ja natomiast weszłam po schodach na górę. Otworzyłam drzwi. Stało jedno duże łóżko, drzwi do łazienki po prawej stronie. Obok wielka szafa z lustrem, a na lewo drzwi na balkon. Weszłam do łazienki i umyłam się szybko. Założyłam krótkie dresowe spodenki i wielką koszulę.
- Maja, chcesz coś jeść ? - zapytałam.
- tak ! - wykrzyknęła i pobiegła za mną do kuchni, ona też już się umyła, jak widać znalazła łazienkę, w końcu korytarza.
Maja robiła zupę mleczną, a ja kakao. Włączyłyśmy muzykę i śpiewałyśmy. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Pobiegłam śpiewając jeszcze. Otworzyłam je, a w drzwiach stali dwaj chłopcy, po około 25 lat, jeden brunet o oliwkowej karnacji, zaś drugi bardzo przystojny rudy. Krystian i Antek.
- Lilka ! - wrzasnęli obydwaj i uścisnęli mnie.
- no cześć przystojniaki. - uśmiechnęłam się przepełniona radością. - skąd wiecie, że przyjechałam ?
- gadałem z Adamem. - zaśmiał się Krystian.
- to wszystko wyjaśnia. - śmiałam się. - wejdźcie.
- kotku, ile makaronu dać, bo nie rozumiem. - śmiała się Maja krzycząc z kuchni.
Chłopcy zdjęli buty i śmiejąc się wpadli do kuchni. Moja przyjaciółka aż podskoczyła z przerażenia.
- jejku, kto to ? - zapytała oniemiała.
- to jest Krystian - wskazałam na bruneta. - a to Antek.
- cześć, nie bój się. - śmiał się Kris.
- jesteśmy grzeczni. - poparł Antek.