niedziela, 10 listopada 2013

Rozdział VII.

Zacznijmy od tego, że nie mam pojęcia co to jest ten rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba i w ogóle. Zapraszam do komentowania. :) 

 

"Coś mi mówi. 

Ale jeszcze nie wiem co. 

Coś słyszę. 

Ale próbuję to zagłuszyć. 

Coś widzę. 

Ale zamykam oczy. 

Coś czuję. 

Ale nie czuję nic."

    Jak wytłumaczyć pojęcie "szczęście" ? Dla każdego jest to coś innego. Dla pięcioletniego chłopczyka może to być piasek na plaży, lub samochodzik, dla trzynastoletniej dziewczyny może to być pierwsza tubka tuszu do rzęs, dla każdego szczęście jest czymś innym. A czym jest dla mnie ? Czy jest to słońce wyłaniające się zza chmur ? Czy są to krople rosy na liściach brzozy ? Nie sadzę. Szczęście to nie pojęta radość. Gdy to coś widzimy serce zaczyna nam bić mocniej, zaczynają nam wyrastać skrzydła. Gdy tego przy nas nie ma, stajamy się upadłymi aniołami. I jeszcze raz to samo pytanie: "czym jest szczęście dla mnie ?". Na czyj widok serce zaczyna mi bić mocniej ? Na czyj widok chce mi się żyć. Otóż to. Już chyba wszyscy wiedzą.
Otwieram oczy. W miejscu gdzie powinien leżeć teraz Kacper nie ma nic. Pozostało jedynie wgniecenie w poduszce i jego zapach. Zaczynam panikować. Wybiegam z pokoju i szybko kieruję się na dół. Schodząc po schodach, widzę go. Głowę ma schyloną, rękaw podwinięty, w dłoni trzyma to coś. Krew zaczyna mi tężeć w żyłach. Podnosi wzrok. Jego źrenice rozszerzają się, aż w pewnym momencie czerń pokrywa brąz teńczówek. Strzykawka wypada mu z palców. Głowa gwałtownie leci w bok. Zamyka oczy. Nie ma nic. Podbiegam do niego i po turecku siadam naprzeciwko. Chwytam jego zimną dłoń. Serce bije mi coraz szybciej. Narastająca fala histerii i rozgoryczenia pryska niczym bańka mydlana. Oczy zakrywa mi biel. Wszystko zdaje się zagłuszać. Nie słyszę już ludzi bawiących się na plaży, ani mojego przyśpieszonego oddechu. W głowie zapada spokój. 
Pustka. 
Zaczyna mnie to męczyć. Ta cisza zaczyna ciążyć. Staje się jak huk. Huczy mi w głowie ciszą. Z wielkim trudem łapię oddech. Czuję jakby na moje piersi spadł olbrzymi ciężar, przygniatając płuca. Spadam w dół. Lecę. 
Lecę. 
Lecę. 
Jestem już tak nisko, lecz nadal spadam. Uczucia, które przed atakiem mi towarzyszyły, przychodzą znów, lecz ze zdwojoną siłą. 
ON UMARŁ ! 
Krzyczy ten sam, męski głos. Słyszę gardłowy śmiech. 
BECZ, DZIWKO ! TWÓJ KOCHANY NIE ŻYJE ! 
Drę się. Krzyczę w niebogłosy, lecz nikt nie słyszy. Krzyczę głośniej, krzyczę tak długo, aż kończy mi się tlen. Zamykam powieki. 
HA HA HA. I TAK NIE DOTRZYMASZ MU TOWARZYSTWA, NAWET GDYBYŚ CHCIAŁA ! 

Umarłam. Nad sobą widzę Kacpra. Patrzy na mnie z przerażonymi oczami. Źrenice ma już normalnej wielkości, dłonie nie są tak bardzo zimne. Leżę na podłodze, obok mnie leży strzykawka. 
- przepraszam ! - krzyczy. - ja wiem, że to moja wina ! Przepraszam !

Oczyma Kacpra. 

Otworzyłem oczy i przed sobą zobaczyłem miłość mojego życia. Pragnąłem jej tak bardzo jak nikogo nigdy na świecie. Ucałowałem lekko jej obojczyk, po czym wstałem i zszedłem na dół. Wchodząc do kuchni poczułem wszechogarniający mnie głód. Tak wielki, że nie mogłem sobie z nim poradzić. Nie ćpałem już od ponad dwóch tygodni, codziennie borykając się z uzależnieniem. Zacząłem się cały trząść, aż w końcu zdałem sobie sprawę, że nie wytrzymam. Pognałem szybko do torby i wyciągnąłem z niej strzykawkę i jedyną działkę heroiny, którą zabrałem do Polski. Szybko znalazłem cytrynę i łyżeczkę. Usiadłem na środku salonu, przodem do schodów. Wkułem się za pierwszym razem. Pchnąłem wskazującym palcem pompkę i się zaczęło. Zaczęło działać. Spostrzegam Lilkę stojącą na schodach z twarzą pogrążoną w przerażeniu. Zbyt późno rozumiem jaki błąd popełniłem. Jednak coś ze mną jest nie tak. Podałem sobie za dużą dawkę. HŁOP. I NIC.

Gdy się budzę widzę ją bardzo blisko mnie, patrzącą wprost na mnie niewidzącym wzrokiem. Dość długo musiałem być nieprzytomny. Słońce jest już wysoko w górze. Dotykam jej marmurowej twarzy opuszkami palców. Nie odwraca wzroku, nie rusza się, nie słyszę jej oddechu. Łapię ją za nadgarstek i próbuję wyczuć tętno. Na marne. Próbuję jeszcze raz, nic nie czuję. Przykładam ucho do miejsca serca i dopiero wtedy wyczuwam jakieś pojedyńcze stukania. Raz dwa trzy. Raz dwa.. trzy. Raz.....dwa trzy.
Upada na podłogę z wielkim hukiem. Nim się orientuję co się dzieje leży już bezwładnie na podłodze. Nie mam pojęcia co robić. Wpatruję się w nią z przerażonymi oczami, aż w końcu jej wzrok spoczywa na mnie. Uśmiecha się, jakby nic się nie stało.
- przepraszam ! - krzyczę. - ja wiem, że to moja wina ! Przepraszam !
Zaciska swoimi palcami moją dłoń. Poczułem nagle kojącą falę ciepła.

Znów Lilka. 

Trzęsą mi się ręce, gdy widzę zmartwionego Kacpra przy mnie. Widzę, jak trzęsie się jego dolna warga, a oczy lśnią, zlane łzami.
- kocham cię, nie zapomnij o tym. - szepce. - zawsze będę cię kochał. Zawsze.
- wierzę. - mówię cicho.
Pomaga mi wstać i usiąść na kanapie. Opieram się o jego ramię i się uspokajam.
Siedzimy tak jakiś czas, pogrążeni we własnych myślach.
- jak się czujesz ? - pyta.
- dobrze. - nie kłamię, czuję się, jakbym mogła przenieść cały świat.
- idziemy gdzieś ?
- ok. Chodźmy do Karoliny i Antka na ognisko. - proponuje.
Wstałam szybko i pobiegłam na górę, by się przebrać. Założyłam czarne, króciutkie spodenki, zielono-fioletowo-różową koszule w kratę z ćwiekami na kieszonkach, rękawy podwinęłam tak, by były 3/4, rozpięłam guziki pod biust, pod spodem miałam ozdobny szaro-czarny strój kompielowy. Włosy rozpuściłam i zrobiłam lekkie kreski wokół oczu. Zbiegłam szybciutko na dół, gdzie już czekał na mnie Kacper. Miał na sobie dżinsowe bermudy, biały podkoszulek i czerwono-granatową koszule w kratę, którą rozpiął. Zaśmialiśmy się, gdy zobaczyliśmy podobieństwo naszego ubioru. Zdjął full capa z szafki i założył. Był tak bardzo przystojny, że westchnęłam. Stałam na palcach, by delikatnie musnąć jego usta. Nałożyłam czarne vansy i byłam już gotowa do wyjścia. Kacper wziął mnie za rękę i otworzył drzwi.
W pół godziny byliśmy na miejscu. Słońce już dawno zaszło, a nad nami unosiły się gwiazdy, jak świetliki. Wiatr lekko szumiał wprawiając korony drzew w lekkie machanie. W tle słyszałam szum fal morza, tak jakby był oddalony zaledwie o dwa kroki. Otworzyliśmy furtkę, słysząc już odgłosy zabawy. Grała muzyka, wszyscy śpiewali. Ktoś wybiegł zza domu, po przypatrzeniu się zorientowałam się, że to Mirka, moja dawna przyjaciółka, pomachała mi pospiesznie, śmiejąc się, za nią biegł Kamil, brat bliźniak Michała, z pistoletem na wodę w dłoni. Dogonił  ją i oblał strumieniem wody, po czym chwycił w talii i ucałował w policzek.
Poszliśmy od razu do ogrodu, za domkiem. Poczułam zapach ognia, świeżo skoszonej trawy i słonawą woń morza. Gdy tylko nas dostrzegli, przestali śpiewać, tańczyć, rozmawiać. Na dwie sekundy zapadła martwa cisza. Karolina wpatrywała się we mnie z oczami pełnymi zdziwienia i wielkiej radości, podobnie jak inni. W jednym momencie wszyscy rzucili się na nas.
- LILI ! KACPER ! - usłyszałam jeden chóralny głos.
Zaczęli się z nami witać, przytulać, rozmawiać. Nikt nie wspomniał o atakach, choć wiem, że właśnie o tym myśleli. Przepełniała mnie ogromna fala radości.
- rozbierajcie się ! - dopiero teraz zobaczyłam, iż wszyscy są w strojach kąpielowych. Czym prędzej zrzuciłam z siebie ubranie, pozostawiając czarny stanik w białą koronkę, oraz zrobione w tym samym stylu majtki, wszystko od stroju. Koszule i spodenki rzuciłam na ławkę i sprintem, za wszystkimi, wbiegłam do morza, nurkując. Otworzyłam pod wodą oczy, dostrzegając tylko zielono-niebieską wodę morza. Gdy już brakowało mi powietrza, wyłoniłam się, poczułam dotyk dłoni, na mojej talii. Odwróciłam się i dostrzegłam tą twarz, którą tak bardzo kochałam. Przysunęłam się nieco bliżej, czując doskonale wyrzeźbiony brzuch Kacpra. Chwyciłam dłońmi jego ramiona. Stałam lekko na palcach i pocałowałam namiętnie jego usta. Oddał mi pocałunek, przyciągając jeszcze bliżej, całując szybko, namiętnie, aczkolwiek spokojnie. Czas w okół nas zamarł, istnieliśmy tylko ja i on. Kochaliśmy się bezgranicznie, nie mogąc przeżyć bez siebie. Potrzebowaliśmy się nawzajem, ja mu dawałam życie, on ratował mnie od śmierci. Wniósł w moje życie coś, czego nigdy nie zrozumiem, coś co w końcu uczyniło mnie szczęśliwą. Ale jest jeden haczyk, to coś jest tylko wtedy, kiedy on jest obok, to coś, to on sam.
Oderwał się ode mnie patrząc mi w oczy. Uśmiechnęłam się pragnąc poczuć raz jeszcze smak jego ust. Przytulił się do mnie jeszcze mocniej, oplatając mnie ramionami. Pocałował raz jeszcze, tym razem czulej, powoli.
- chyba powinniśmy już do nich dołączyć, pomyślą, że przyszliśmy tu jedynie dla siebie. - wyszeptał mi do ucha.
Pokiwałam głową z entuzjazmem, tak dawno mi zapomnianym. Zanurkowaliśmy, trzymając się za ręce i płynąc w stronę brzegu.
Usiedliśmy na pniu drzewa, obok Juli i Michała. Karolina, przechodząc podała nam obojgu ręczniki. Owinęłam się jednym z nich, drugi podając dla Kacpra. Podczas gdy inni się bawili ja powoli zasypiałam na ramieniu ukochanego. Byłam okropnie zmęczona dzisiejszym dniem. Poczułam, że nawet popływanie chwile w morzu mnie wykańcza. Moje zdolności fizyczne już nigdy nie będą takie jak były dawniej - niezniszczalne. Potrafiłam przecież godzinami tańczyć. Spędzałam na sali miliony minut z innymi dziewczynami. Robiłam to dla samej siebie, bo to kochałam. Potem już nie miałam na to czasu,  liceum było dla mnie trudnym przejściem. Nie dawałam sobie rady z natłokiem zajęć, więc zrezygnowałam z tańca.
Gdy sen przejął nade mną władzę, poddałam się bezsilna i po prostu usnęłam.
Tej nocy miałam piękny sen. Śniło mi się malutkie dzieciątko, które trzymałam w dłoniach, obok Kacper, wszystko było takie idealne. I takie pozostało do końca snu.

Obudziłam się w nieznanym pokoju. Był on mały, kwadratowy i bardzo przytulny. Ściany pomalowane były na kolor granatowy, przez malutkie okienko wpływał snop światła. W przeciwległym koncie pokoiku stał fotel bujany, na nim zawieszone były moje spodenki i koszula, a niedaleko niego stała niewielka komoda, nad nią znajdowało się lusterko. Leżałam na pojedynczym łóżku, bardzo niskim i starym. Skrzypiało ono przy każdym poruszeniu się, aczkolwiek było nad wyraz wygodne. Pościel w malutkie różowe kwiatki, pachniała świeżością, bez żadnych sprzeczności można było stwierdzić, iż była niedawno uprana. Spałam w samym stroju kąpielowym, włosy miałam już suche, lecz kręciły mi się bardzo okazale, co wcale mi się nie podobało. Wstając, zauważyłam na komodzie czerwoną szczotkę, chwyciłam ją szybko i czesałam nią włosy. Spojrzałam w lustro i nareszcie zobaczyłam w nich siebie. Szczęśliwą dziewczynę. W końcu rozpoznawałam swoją twarz. Gdy wreszcie doprowadziłam swoje włosy do ładu ubrałam spodenki i koszulę. Nie mogłam niestety odnaleźć swoich butów.
Otworzyłam drewniane drzwi. Przeszłam przez korytarz, było w nim ze trzy pokoje. Zeszłam po drewnianych schodkach. W domu było bardzo cicho. Słyszałam jedynie kogoś krzątającego się w kuchni, weszłam tam przystając w drzwiach. Zauważyłam chudą szatynkę o złotych oczach, przygotowującą śniadanie.
- o, nareszcie wstałaś. - wyśpiewała. - siadaj.
Posłuchałam się jej i przysiadłam na jednym z krzeseł. Była to dość duża kuchnia, podobnie jak pokoik, w którym spałam, kwadratowa. Przy ścianach porozstawiane były drewniane szafki, pamiętające zapewne czasy II wojny światowej, lecz bardzo zadbane. Siedziałam przy drewnianym, niedużym stoliku, postawionym przy oknie. Na parapecie stał wazon z słonecznikami.
- chcesz trochę tego ? - wskazywała palcem na patelnię z jajecznicą, z której najadło, by się spokojnie trzech mężczyzn.
- nie, dziękuję. - odparłam, czułam, że nie przełknęłabym nawet kęsa, choć wyglądała smakowicie.
Jula przeniosła zawartość patelni na talerz, pomagając sobie szpachelką, po czym usiadła naprzeciwko mnie. Miała na sobie czarne szorty z wysoką talią, a pod spód włożyła białą bokserkę. Była tak chuda, że przyglądając się, widać było żebra.
- jak się podobała wczorajsza impreza ? - zaczęła.
- świetnie się bawiłam. - przyznałam. - a tobie ?
- szczerze mówiąc to niewiele z niej pamiętam. - zaśmiała się. - a teraz okropnie mnie boli głowa.
Również się zaśmiałam i spojrzałam na talerz Juli, jajecznica została nietknięta, ona tylko mieszała w niej widelcem.
- tak dokładnie to gdzie jestem ? - zapytałam, rozbawiło ją to.
- u mnie, zaraz przyjdzie po ciebie Kacper. - odrzekła wzruszając ramionami.
- dlaczego tu jestem ? - byłam trochę zdenerwowana.
- podobno zasnęłaś, a Kacper nie chciał cię budzić, zaproponowałam, żebyś przespała się tutaj, mieszkam obok Karoliny, spójrz przez okno. - rzeczywiście, spoglądając w bok moim oczu ukazał się dom Karoliny i Antka, ten w którym była wczorajsza impreza.
- ahh. - uśmiecham się. - racja.
Słyszymy bardzo szybkie kroki. Nagle ktoś wpada do kuchni. Odwracam głowę. Widzę dyszącego Kamila w drzwiach, obok staje Michał. Wyglądają jak dwie krople wody, jednak coś ich odróżnia. Kamil ma oczy pełne łez, Michał jest spokojny i opanowany, lecz smutny.
- widziałyście Mirke ? - pyta rozpaczliwie Kamil, od razu odgaduje o co chodzi.
- nie. - odpowiadamy.
- widziałam ją wczoraj. - mówię. - z tobą, Kamil.
- a potem ? - głos zabiera Michał.
- nie. - odpowiadam półgłosem, wzrok skupiając na drewnianej podłodze.
- ona jeszcze ze mną pływała. - mówi Jula.
- po tym jak przyszli Lila i Kacper, tak ?
- no tak.
- a potem ? - patrzy znacząco na Jule.
- nie wyszła ze mną z wody. - głos się jej załamuje, a po chudym policzku spływa łza. - dzwońcie na policję.
Kamil kiwa głową i pośpiesznie wyjmuje telefon z prawej kieszeni.
- dzień dobry.. - wchodzi powoli na górę i już go nie słyszymy.
Michał siada obok Juli i muska ją w policzek na przywitanie.
- co z nią ? - zaczynam.
- nie wyszła z wody, wiemy to, ona.. ona nie umiała pływać
- co ?! - niedowierzam. Próbuję poukładać sobie to wszystko w głowie, lecz nie mogę.
Po schodach zbiega Kamil.
- chodźcie ! Wszyscy ! - krzyczy.
Michał szybko za nim biegnie, czekam na Julę, aż skończy jeść. Na talerzu  pozostało zupełne nic. Wyciera sobie twarz ściereczką, podobnie postępuje z rękoma.
- idź już, ja tylko skoczę do łazienki. - mówi.
Wychodząc słyszę, dochodzące z łazienki, odgłosy torsji.