piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział XI

:)

"Módl się. Mód się, by wszystko było 

dobrze."

 

Co być powiedział, gdybyś wiedział, że mnie już nie ma ? Nie, inaczej. Co byś zrobił ? Płakał czy może się cieszył ? Nie wiesz. Nie chcesz o tym myśleć, tak ? Ja sądzę, że dobrze wiesz tylko nie chcesz się przyznać. A może naprawdę nie wiesz ? Powiem ci co ja bym zrobiła. Płakałabym. Nie. Wyłabym, lepiej. Jesteś cząstką mnie. Nie mogę bez ciebie żyć. Powiesz: "Nie kłam, odnalazłabyś się." Nie sądzę, mówię. Cóż, ja wiem lepiej co by się ze mną działo bez ciebie. Przecież, kocham cię i to nigdy się nie zmieni. Skąd mam wiedzieć czy ty naprawdę mnie kochasz. Nie wiem. Mogę się jedynie domyślać. Ty możesz mi mówić, możesz mi to okazywać, ale ja nigdy nie mogę być tego w stu procentach pewna. Bo miłość jest ulotna. A może miłości wcale nie ma ? Nie, nie mogę tak myśleć. Trzeba się oszukiwać. Tak, masz rację. Trzeba się oszukiwać, bo bez miłości nie ma życia. Przynajmniej mojego. Każdego dnia się zastanawiam czy będziesz mnie kochał tak do końca, bez końca. Za każdym razem przychodzi do mnie ta niechciana myśl: "przestanie cie kochać. Miłości nie ma." Eh.. ale jest i ta dobra myśl, że jednak może odejdzie, lecz nigdy nie przestanie kochać. Oszukujmy się. 

Pierwszy wchodzi mój ojciec. Jak zawsze ma na sobie marynarkę i dżinsowe spodnie. Potargane blond loki spadają mu na czoło. Postarzał się, lecz jego błękitne oczy jak zawsze błyszczą. Uśmiecha się i jakby nigdy nic przytula mnie na przywitanie. Jednak ja go nie obejmuję. Nie chce. Czuje do niego odrazę za to co zrobił. Ale tak naprawdę to czego ja chcę ? Żeby już do końca życia się nie uśmiechnął ? Żeby na każdym kroku pamiętał o mamie ? Taka prawda, jej już nie ma. 
Za nim podąża kobieta po czterdziestce. Ma piękne proste włosy w kolorze kruczej czerni. Wielkie czerwone usta śmieją się, a zielone oczy, podobnie jak u mojego ojca, błyszczą. Ubrana jest w jasnofioletową sukienkę na ramiączkach od Chanel - to Abla. Trzyma na rękach malutką dziewczynkę. Jest tak śliczna, że nie mogę oderwać od niej wzroku. Ma niebieskie oczka, kruczoczarne loczki i czerwone usteczka. - Dżamila. Za nimi idzie dwójka rodzeństwa. Hana jest bardzo podobna do matki i ma około szesnaście lat. Obok niej podąża Amir. Dobrze zbudowany dziewiętnastolatek o ciemnej cerze, jak Hana i Abla. Jest nieziemsko przystojny. Mogłabym nawet powiedzieć, że przystojniejszy od Kacpra. 
- kochanie, poznaj proszę Able, moją żonę, Hane i Amira, oraz Dżamile, moją córeczkę. - wskazuje na każdego z osobna, uśmiecham się lekko. Amir puszcza do mnie oczko, na co ja odwracam wzrok. Hana przeszywa mnie swoim wzrokiem, aż boli. Gdy tylko zauważa Kacpra stojącego za mną, cała się rozpromienia. Uśmiecha się do niego, czemu żaden chłopak, by się nie oparł. Jednak nie Kacper, on nie jest wszyscy. Obejmuje mnie w talii jedną ręką i całuje w policzek. 
- że niby z nią ?! Nie stać cię na nic lepszego ?! - mówi Hana z nienawiścią. 
- Hana, uspokój się. - wcina się Abla. 
- miej dobre kontakty z Lili, zamieszkamy tutaj, przecież wiesz. - informuje mój ojciec.
- że co ?! - teraz to ja krzyczę.
*** Dwa miesiące później.

Hana jest jeszcze bardziej nieznośna niż się spodziewałam. Nienawidzi mnie. Ciągle uprzykrza mi życie swoimi tekstami na temat Kacpra. Nie zwracam już na to najmniejszej uwagi. Zachowuję się tak jakby jej nie było. Czy dobrze postępuję ? Nie wiem.
Nie miałam ataku już od przeszło dwóch miesięcy. Głosy w głowie czasami się pojawiają, a lęki są każdej nocy ale daję sobie radę i z nimi.Wszyscy mówią, że jest dobrze. Ale nie jest. Wcale nie jest. Nikt nie chce widzieć tego co się ze mną dzieje. Nikt. Nauczyciele, tata, nawet moja przyszywana mamusia, Kacper też nie chce tego widzieć. Mam takie jedno marzenie. Każdy ma marzenia. Może inne niż ja, ale ja mam swoje. Jedno piękne marzenie, marzenie, by na parę dni, godzin, na pare tygodni, stać się nieżywą. Widzieć z góry jak na moją śmierć reagują inni. Patrzeć jak płaczą, czy jak się cieszą. Potem wrócić i wiedzieć kto jest moim prawdziwym przyjacielem, a kto jest kłamcą. Może nie będę chciała już wracać ? Może okaże się, że tam gdzie trafię będzie lepiej ? Że nie będzie ataków, ani głosów. Tak, chcę tego. Pragnę, by moje marzenie się spełniło.

Słyszę budzik i natychmiast siadam na łóżku. Trze oczy i czekam, aż przyzwyczają się do światła. Nie chce wychodzić z pokoju. Tylko tutaj czuje się bezpieczna. Pragnę samotności. A może nie ? Nie wiem. Nic już nie wiem. Patrzę na regał z książkami i zastanawiam się jak to możliwe, że kupiłam i przeczytałam 1448 książek. Co do jednej. Każda z nich okazała się fascynująca. Od tomów Pretty Little Lairs po Istoty Chaosu. Każda z tych książek jest tak różna, a za razem tak bardzo do siebie podobna. Książka jest to magia, której zaklęcie jest w każdym słowie. Tworzy osobny świat, osobną hierarchię wartości.
KSIĘŻNICZKO.
Słyszę.
KSIĘŻNICZKO, ZNIKNIJ.
Nagle przeszywa mnie paraliżujący lęk.Staje wyprostowana i wybiegam z pokoju. Z dołu słyszę odgłosy rozmowy. Postanawiam wrócić do pokoju i się przebrać, a dopiero potem zejść na dół.
Wchodząc do garderoby, zapalam światło i widzę multimum ciuchów. Na przeciw mnie znajduje się olbrzymie lustro, w jednym z rogów jest przebieralnia, a reszta to półki z ubraniami. Jedna ze ścian jest w całości pokryta butami. Na środku znajdują się trzy regały z wieszakami, a na nich wiszą sukienki, aż po swetry i koszule.
Wybieram miętowe, obcisłe spodnie i szarą koszulkę z trzy-czwartym rękawem, po czym znikam w przebieralni. Ubierając się dostrzegam na mojej twarzy sińce pod oczami i zaczerwienione gałki oczne - tak jakbym była na kacu. Moje włosy są matowe i zniszczone, a twarz jakby w grymasie. Na całym ciele dostrzegam gęsią skórkę, choć wcale nie jest mi zimno. Coś znowu jest nie tak.
Ubrana wychodzę, nie zakładając jeszcze butów. Zasiadam do toaletki i zabieram się do makijażu. Robię subtelne kreski na górnych powiekach eye linerem, oraz obficie maluje rzęsy, podkładem staram się zamaskować niedoskonałości oraz cienie pod oczami, co mi wychodzi. Włosy czeszę i pryskam uodparniającą mgiełką, spinając je w dużego koka na czubku głowy. Jednak nic nie mogę zrobić z czerwonymi oczyma.
Puk puk puk. 
- mogę wejść ? - słyszę z korytarza męski głos. 
Drzwi otwierają się zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, w progu staje Adam. Jego blond włosy są jak zwykle w uroczym nieładzie, błękitne oczy błyszczą, jak zawsze, a usta uśmiechają się promiennie. Ma na sobie zwężane szare spodnie, zieloną koszule w kratę i czarne trampki. Siada na fotelu przy oknie i wpatruje się we mnie, a ja w niego. 
- cz-cześć. - mówię. Nie rozmawialiśmy ze sobą, odkąd wprowadził się do nas ojciec z rodzinką. Nie często bywa w domu, ja również. Najczęściej to mijamy się w drzwiach i przechodząc, spuszczamy wzrok. Adam dostał się na studia w swojej wymażonej uczelni -   Bjørknes College. Przez to ma jeszcze mniej czau dla rodziny i przyjaciół. Wcześniej bywał z nami na wypadach nad morze, czy na namiotach, wyjeżdżał z nami na wieś i jeździł ze mną na wakacje do Polski. Byliśmy nierozłączni, mówił mi wszystko. Gdy zakochał się w Emili Northuggen, pięknej blondynce o oliwkowych oczach, szczupłej sylwetce i kształtnych ustach, to ja wiedziałam o tym pierwsza i pomogłam mu ją zdobyć. Był to pierwszy poważny związek Adama, miał wtedy siedemnaście lat, a po pół roku, zostawił ją dla jakiejś brunetki, którą poznał na imprezie, byli ze sobą jakieś dwa tygodnie, a Emilia rozczulała się nad nim jeszcze przez kolejny rok. Zawsze jej współczułam, była zapatrzona w Adama jak w obrazek, a on nawet nie chciał na nią spojrzeć po zerwaniu. 
- hej, Lili. Jak u ciebie ? - zapytał. W jego głosie coś się zmieniło. Nie był jak kiedyś, przyjemny, delikatny i z nutą zabawy, tak jakby miał się zaraz roześmiać. Był przyjemny, ale bardzo poważny, uśmiechał się jak kiedyś, lecz widać było, że się zmienił. 
- dobrze. - wiedziałam, że powinnam dopowiedzieć coś jeszcze, ale nie miałam pojęcia co. Jakby jakaś gula urosła mi w gardle i nie pozwalała wyjść słowom. 
- nadal jesteś z Kacprem ? - teraz spochmurniał. 
- t-tak. - odpowiedziałam. - a czemu pytasz ? 
- bo.. jejku, nie wiem jak ci o tym powiedzieć. - spuścił wzrok, a ja wróciłam do kremowania dłoni. - on.. widziałem go wczoraj. 
- gdzie ? - miałam spotkać się z Kacprem wczoraj w parku Vigelanda, ale on, gdy ja nakładałam kurtkę, on zadzwonił i zachrypniętym głosem wyznał, że mama go zatrzymała. To niemożliwe, by pani Margaret, nie pozwoliła mu spotkać się ze mną. Uwielbiała mnie. Wierzyła, że jestem najlepszą rzeczą, jaka spotkała Kacpra w życiu, mówiła mi to otwarcie przy każdym moim przyjściu do niego, nawet jeśli Kacper miałby najważniejszy egzamin w jego życiu i chciałby spotkać się ze mną, pozwoliłaby mu. To było najgorsze jego posunięcie i dzisiaj w szkole miałam z nim o tym porozmawiać. 
- w parku Vigelanda na schodkach przy fontannie. - nigdy tam nie siadał, bo było tam zbyt tłoczno. Wolał usiąść pod drzewem z kocem i całować mnie po szyi. - był.. z dziewczyną. 
- co ? - cała krew zamarzła we mnie. - z kim ? 
- z Juditą Krushbend. - Judita była to dziewczyna, którą wraz z całą grupą poznaliśmy na początku wakacji na plaży. Miała, piękne zgrabne nogi, krótkie brązowe włosy i małą twarz, była śliczniutka i mniej więcej w moim wzroście. - ona.. pocałowała go. A on ją odpędził, jednak wcześniej odwzajemniając pocałunek. Słuchaj Lili, musisz z nim o tym pogadać. To wyglądało tak, jakby on chciał, ale jednak coś mu przeszkodziło. 
Zadzwonił dzwonek do drzwi, a potem usłyszałam kroki i radosny głos Mai. 
- dzięki, że mi powiedziałeś. - wstałam i podeszłam do Adama, który już miał wychodzić. Stałam na palcach i przytuliłam się do brata. - tak bardzo mi ciebie brakowało. 
- mi ciebie też, blondi. - tak na mnie mówił od urodzenia. 
Zbiegłam na dół i zobaczyłam moją przyjaciółkę, siedzącą na sofie, i rozmawiającą z moim tatą. Poznała go kiedyś, gdy przyjechał tutaj na dwa dni. 
- hej Lili. - powiedziała radośnie. - weź się ogarniaj, bo jak zawsze się spóźnimy. 
- okay. - tata posłał mi uśmiech, a potem Abla weszła do salonu. 
- witaj Lilka. - powiedziała z akcentem i uśmiechem na swoich wydatnych ustach. 
- cześć Ab. - mówiłam tak do niej, bo było mi po prostu łatwiej. Polubiłam ją. Nie była taką wstrętną babą, jak ją sobie wyobrażałam. W każdą środę chodziłyśmy razem do mojej ulubionej kawiarni   Tekehtopa Café i jak najlepsze przyjaciółki, popijając kawę i jedząc wyborne ciasteczka, plotkowałyśmy o przystojniakach przechodzących obok naszych stolików i nowościach w świecie gwiazd. Potem robiłyśmy zakupy w moim ulubionym Centrum Handlowym i po 22 byłyśmy w domu. Z powodzeniem zastępowała miejsce mojej mamy, choć wolałabym jednak, by to moja mama - Elizabeth - chodziła ze mną po sklepach i zajmowała najlepsze miejsce w kawiarni. 
Nałożyłam wysokie buty i  kremowy płaszczyk.
- Majka, chodź.! - krzyknęłam i wyszłyśmy.
Do naszego liceum szło się piętnaście minut z mojego domu.
Gdy znalazłyśmy się pod szkołą, jak zawsze, najpierw zaszłyśmy pod murek, do szkolnej palarni, gdzie zawsze była nasza paczka.
- hej, hej. - powiedziałam. Kacper stał oparty o ścianę i dopalał papierosa. Seba i Mateusz śmieli się i gapili na biusty przechodzących uczennic, a Lena gadała przez telefon.
- cześć. - odpowiedzieli wszyscy z entuzjazmem.
Maja przysiadła się do chłopaków i razem z nimi oceniała dziewczyny, a ja poszłam do Kacpra.
- hej. - szepnęłam mu do ucha.
- cześć kotek. - powiedział i dał mi buziaka w usta. Pachniał dymem papierosowym i wodą kolońską. Jego kruczoczarne włosy były lekko postawione, czarne oczy błyszczały, usta były jeszcze bardziej czerwone niż zwykle, a wydatne kości policzkowe, były jeszcze bardziej widoczne. Ubrany był w czarne zwężane spodnie, koszulkę z krótkim rękawem z rysunkiem Małej Syrenki, przerobionej na emo, czarną, skórzaną kurtkę, która była rozpięta i szaro-granatowe air maxy. - przepraszam, że wczoraj..
- mój brat cie widział. - wypaliłam od razu. Jego mina zżędła. Wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać.
- to nie tak.. ona.. - dukał.
- wytłumacz mi to. - mówiłam. Obok nas przeszedł jakiś chłopak, który "niechcący" trącił mnie łokciem.
- bo.. miałem się z nią spotkać, żeby oddała mi pieniądze, które pożyczyłem jej na imprezie, mieliśmy się spotkać w parku, piętnaście minut wcześniej niż z tobą, i przyszła, oddała mi pieniądze, chwilkę porozmawialiśmy i ona.. pocałowała mnie. To było jak grom z jasnego nieba, Lili. Proszę, musisz mnie zrozumieć. Od razu od niej odszedłem. - powiedział jednym tchem. Coś było takiego w nim, że mu wierzyłam, bo mówił prawdę, pożyczył jej pieniądze, w ogóle jej nie znając i mówił też prawdę o tym, że to ona się na niego rzuciła. Wszystko to było prawdą. Ale jednego nie rozumiałam..
- dlaczego potem zadzwoniłeś do mnie i powiedziałeś, że jednak się nie spotkamy ?
- nie mogłem wtedy z nikim rozmawiać. Zrozum mnie. Byłem roztrzęsiony. Tak dziwnie poczuć smak innych ust, niż twoich, Lilka, to nie jest.. przyjemne. - uśmiechnął się nieśmiało i podniósł prawą brew, jak robił zawsze, kiedy się denerwował.
Podeszłam do niego i przytuliłam jak najmocniej potrafiłam. Kochałam go. Cóż poradzić. Być może kłamał, nie wiem. Ale ja mu wierzyłam.
Zadzwonił dzwonek, a wszyscy uczniowie zaczęli pomału wchodzić do szkoły. Kacper chwycił mnie za rękę i oboje pomaszerowaliśmy do szatni. Zdjęłam płaszczyk i zmieniłam moje wysokie buty na czarne vansy. Wyjęłam książki od historii i po drodze złapałam Majkę, z którą miałam właśnie tę lekcję.
- jak jest ? - zapytała.
- a jak ma być ? - zaśmiałam się i uderzyłam ją biodrem w jej biodro. Jakiś chłopak w niebieskiej bluzie zagwizdał, a jego kolega krzyknął "kicie". Posłałam mu buziaka, na co on się uśmiechnął.
Weszłyśmy na pierwsze piętro i skręciłyśmy w prawo, jeszcze parę kroków i znalazłyśmy się przy sali A-24. Spóźniłyśmy się jakieś dwadzieścia minut, więc byłam przygotowana na dziesięciominutową reprimędę na temat spóźniania.
- dzień dobry. - burknęła Majka i usiadłyśmy na trzeciej ławce od ściany, za Victorią Marri i Elwirą Stefanowicz, dwiema najlepiej ubranymi dziewczynami w szkole, przynajmniej tak się im wydawało. Brunetka, czyli Victoria, malowała paznokcie lakierem Chanel na kolor wiśniowy swojej blond przyjaciółce, Elwirze.
- czeeeść. - zapiszczały obydwie. Od samego początku liceum podlizywały się mnie i Majce, uważając nas za boginie szkoły. Z resztą, gdzie by nie spojrzeć, każdy się na nas gapił, byłyśmy zapraszane na wszystkie imprezy, miałyśmy najlepsze miejsca w stołówce i kogo by nie poprosić, zrobiłby dla nas wszystko. Pomyśleć, co potrafią zrobić z innymi Polki.
- świetnie dziś wyglądasz Lilka. - powiedziała Weronika mierząc mnie od stóp do głów. - możesz mi wyjawić sekrety swojego makijażu ?
Prychnęłam z pogardą i usiadłam na swoim miejscu. Majka zaśmiała się złośliwie, a ja jej zawtórowałam.
- cisza ! - wrzasnęła pani Limberg. Była to dość pulchna amerykanka, z czarnymi, długimi włosami, zawsze związanymi w warkocz sięgający jej do bioder, była totalnym bezguściem i nosiła workowate spódnice i sukienki, wcale a wcale nie pasujące do jej figury gruszki. Malowała się bardzo widocznie i w dłoni zawsze trzymała pałeczkę do wskazywania. Nawet jeśli nic nie pokazywała na mapie. Stukała miarowo w blat biurka i mówiła tak cicho, że żeby coś usłyszeć musiała być absolutna cisza w klasie i każdy musiał się przysłuchiwać. - Maju i Liliano, możecie mi, kochaniutkie, wyjaśnić, dlaczego dzień w dzień, spóźniacie się na lekcje historii ?
- hymm.. prze pani, mam mówić szczerze czy tak jak pani chce usłyszeć ? - głos zabrała Maja. Usłyszałam stłumiony śmiech Davida Walkera i Caroliny Perry, siedzących w ostatnich rzędach. Po chwili dołączyły do nich śmiechy reszty klasy. Limberg cała spurpurowiała ze złości, a pałeczkę wygięła tak bardzo, że wystarczyło jeszcze centymetr ją przekrzywić, a pękłaby.
- tak szczerze, to po prostu nie lubimy tej lekcji, a pani chce usłyszeć, że nie słyszymy dzwonka czy jakąś inną brednie. - powiedziałam ze złośliwym uśmiechem patrząc prosto w fiołkowe oczy pani Limberg.
- dosyć ! Przekażę tą wiadomość pani dyrektor ! - teraz już cała klasa się śmiała, a ja kopnęłam Majkę w nogę.
- ty złośnico ! - zaśmiałam się i z udawanym obrzydzeniem patrzyłam na Maję. - ale mamy kłopoty !
Powiedziałam te ostatnie zdanie zbyt głośno i klasa wybuchła jeszcze bardziej gromkim śmiechem.

 ***

Ostatnia lekcja - matematyka. Siedzę na ostatniej ławce przy ścianie i modlę się, żeby ten przeklęty facet nie wziął mnie do tablicy. Siedzę z Fredem Jamsem, chłopakiem, który w tym roku doszedł do naszej szkoły. Jest anglikiem. Ma brązowe, krótkie włosy i zabawny uśmieszek, który prześladuje mnie na każdej lekcji matmy. Nie jest moim typem chłopaka, ale Maja kiedyś tam wspominała, że się jej podoba. 
- patrz, małpa zaraz cie weźmie do tablicy, zobaczysz. - mówię do Freda."Małpa" to przezwisko nauczyciela matematyki, to przez to, że ma strasznie długie ręce i nogi, a bardzo krótki tułów i malutką głowę.
- no nie.. Lilka, wygadałaś. - zawsze, gdy mówię kogo weźmie do tablicy, to się sprawdza. Teraz to Fred będzie musiał za to odpowiadać. 
Po pięciu minutach, w których Ericka Stumberr rozwiązywała przykład na tablicy, mój kolega z ławki został wywołany do odpowiedzi i do tego dostał jedynkę za nieumienie rozdziału i uwagę za pyskowanie do nauczyciela. 
Rozbrzmiał dzwonek i wszyscy wyszli z klasy. Razem z Fredem poszłam do szatni, a tam spotkałam całą moją grupkę. 
- cześć kicia. - przywitał się ze mną Kacper chwytając mnie za ręce i całując w policzek. 
- umówiliśmy się dzisiaj u mnie, ty też wpadniesz ? - zapytała Lena.
- hmm.. jasne, czemu nie. - odparłam. Poczułam na sobie wzrok dwóch przystojnych trzecioklasistów. Posłałam im szeroki uśmiech, a oni wtedy gwizdnęli do mnie. Kacper zgromił ich wzrokiem. 

***
Słyszę pukanie do drzwi i podbiegam, by otworzyć. Co mnie zdziwiło nie stała za nimi ani Majka, ani Kacper, ani nawet Lena. Stał za nimi Mateusz. Mateusz, który jak u mnie bywał to tylko z kolegami, nigdy sam. Nie trzymaliśmy się na tyle blisko, by mógł tu sam przychodzić.
- cześć. - powiedział nie patrząc mi nawet w oczy.
- h-hej. Nie chcę być chamska, ale po co tu przychodzisz ?
- musimy pogadać. - poraz pierwszy spojrzał na mnie. Był bardzo poważny, nigdy go takim nie widziałam.
- okej.. choć na górę.
Wbiegliśmy razem do mojego pokoju i zamykając drzwi wskazałam mu fotel, na którym powinien usiąść.
- to słucham.
- bo.. gadałem z Kacprem. I on mi powiedział, że się przespaliście.. a ty teraz.. no popatrz na swój brzuch. Wypukły, prawda ? - nie sądziłam, że to zauważył. Sama to widziałam i nie miałam okresu już od tych trzech miesięcy, bałam się, okropnie się bałam wyniku testu. Nie chciałam go zrobić sama, a niby komu miałam o tym powiedzieć ?. Chyba zbyt długo milczałam, bo Mateusz zaczął mówić dalej. - mam coś dla ciebie. - z kieszeni swojej obszernej bluzy wyjął małe pudełeczko. Już miałam wybuchnąć śmiechem, ale potem zdałam sobie sprawę, że to chyba najlepsza okazja, by sprawdzić, wykluczyć ciąże.
Stoję nad umywalką w mojej łazience i wpatruję się w test. Jedna kreska, ciągle jedna czerwona kreska. I nic. Nie jestem w ciąży ! Wybiegam z łazienki i przytulam Matiego.
- nie jestem w ciąży ! - krzyczę.
- trzymaj, jeszcze dwa.
Wracam do łazienki i robię drugi. Pojawia się lekko różowa druga kreska. Serce zaczyna mi mocniej bić, a dłonie się trząść. Nie.. to nie możliwe. Robię trzeci test i już teraz pojawiają się dwie WIELKIE CZERWONE KRESKI. Cały świat zamiera, a ja zsuwam się po ścianie i siadam na podłodze. Nie, to nie jest możliwe. Mateusz chyba wyczuwa, że coś jest nie tak i wsuwa mi czwarty test. Robię go i wynik jest taki sam.
- o nie.. - szepcę do siebie. Świat zaczyna wirować, a z moich oczu zaczynają wypływać ciężkie, gorące łzy.
- Lili, wszystko dobrze ? - woła Mateusz. Ale ja nie chcę z nim rozmawiać. Nie chcę z nikim rozmawiać. Chcę zostać sama. Ale teraz już przez kolejne sześć miesięcy nigdy nie zostanę sama.